piątek, 24 lipca 2015

3. Mr. Dynamite

Perry says:
Wybaczcie na wstępie starej Perry. Wakacje i brak czasu {JAK?!} nie pozwoliły mi odwiedzić niektórych z Was, ale mam nadzieję, że nadrobię i to i odpisanie na Wasze komentarze. Na razie - witam z nowym rozdziałem!



           - Spotkałam dziś w sklepie Alice. Ich córka poszła w końcu do liceum. Twojego liceum, Neil. Nawet nie wiedziałam, że jesteście w tej samej szkole.

- Pasjonujące – odmruknąłem, pokazując jej, żeby podała mi miskę z czymś, co wyglądało jak… Flaki? Z niepewnością odebrałem to od mamy i powoli podsunąłem pod nos. Uniosłem jedną brew, nie mogąc zidentyfikować tego czegoś.

- To fasolka szparagowa - powiedziała moja rodzicielka, w ogóle nie podnosząc na mnie wzroku. Uff… To tylko warzywka przegotowane na praktycznie jednolitą papkę, jednak mimo wszystko postanowiłem podziękować. Odechciało mi się jeść i oddałem to coś ojcu. Ten chętnie zabrał się za opróżnianie naczynia i zajmowanie zieloną ciapką talerza. Lekko mnie zemdliło, gdy na to patrzyłem, więc szybko przeniosłem uwagę na wazon pośrodku stołu.

– W sobotę jadę do Josha. Będziemy grać nowe kawałki. Powinniśmy ćwiczyć przed urodzinami Berniego - poinformowałem starszyznę. 

- Bal przypadkiem nie jest w sobotę? - zagadnęła lekkim tonem mama.

- Jest i co z tego? – Spojrzałem na nią pytająco, rozkładając ręce. Nie wiem, skąd miała te wszystkie informacje o tym, co dzieje się w mojej szkole. Chociaż kto wie, co robią te wszystkie rodzicielki na zebraniach. Ile to już razy słyszałem ‘Pani Rawman widziała jak paliłeś.’, ‘Podobno znowu cię nie było na zajęciach profesora Scully’ego’. Bla bla bla. W kółko to samo.

- Nie odzywaj się tak do matki! – wtrącił się ojciec. Wydmuchałem ciężko powietrze, babrając widelcem w talerzu. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwała mama, odchrząkując znacząco.

- Może byś ją zaprosił? Jeszcze nikogo tam nie zna…

- Minęły już cztery miesiące. Nie jest świeżakiem. I mam dziewczynę, zgoda? – rzuciłem nieco zirytowany. Zaczynało się.

- No, właśnie. I w tym tkwi problem. Nie macie nawet dwudziestu lat. Jesteście za młodzi, żeby podejmować decyzje na całe życie - mruknęła łagodnie mama. Ta kobieta chyba nigdy nie podnosiła głosu. 

- Coooo? - spytałem, patrząc na nią z kompletnym niezrozumieniem na twarzy i opierając się o krzesło. O co teraz chodziło?

- Matka chce powiedzieć, że Emily źle na ciebie wpływa - mruknął ojciec, wrzucając do swojej jamy gębowej kolejną porcję zielonej papki. Nie. Naprawdę musiałem odwrócić wzrok. Zaraz zwrócę, jeśli spojrzę na to jeszcze raz.

- I co? Chcecie mnie teraz wyswatać z jakąś smarkulą? - spytałem ponownie, nie rozumiejąc, do czego zmierzali.

- Podobno jest bardzo mądra jak na swój wiek.

- Ma różowe włosy – odparłem, patrząc na mamę spode łba.

- Naprawdę? – spytała, wyglądając przez milisekundę na zaskoczoną. Jednak po chwili wzruszyła ramionami. – No, cóż. Jedni się malują, inni farbują na różowo włosy. Przywilej młodości. Pamiętasz jak przyprowadziłeś tę dziewczynę w czarnych lokach? Tą co była kleptomanką? Miałam od razu co do niej przeczucie. To samo mam z Emily!

- Miałem dwanaście lat. I robiliśmy projekt na geografię - urwałem na chwilę, patrząc na oboje rodziców. - Mamo, zresztą Josh też tam był. Zabrała nam po długopisie. Wy chyba robicie teraz wszystko, byle bym tylko nie spotykał się z Em. Gdybym przyszedł z nią i z chłopakiem, wybralibyście kolesia, bo po prostu jej nie lubicie.

- Od Emily czuć było papierosy, gdy przyszła tu pierwszy raz - odpowiedziała mama, zmieniając temat, a tak naprawdę ignorując moją wypowiedź. Rozłożyłem ręce, po czym te opadły mi bezwładnie wzdłuż ciała. Oni nie słuchali, co mówiłem. Nic nie mogło zmienić ich zdania.

- Mój znajomy kiedyś palił - wtrącił ojciec. Przewróciłem oczami, ale w końcu na niego spojrzałem.

- I co się z nim stało? - spytałem w ogóle niezainteresowany.

- Umarł!

Przewróciłem oczami drugi raz. Zapomniałem, że oni na siłę chcieli naprowadzić mnie na dobrą drogę. Tak, bo się staczałem na samo dno i tylko Jezus mógł mnie ocalić!

- Zmieniłeś zdanie co do soboty? - zaświergotała matula. 

– W życiu nie pójdę na denną potańcówkę z disco, gdzie sławne dzieciaki eksperymentują z seksem w ich superzajebistych autach – mruknąłem.

- Uważaj na słowa! - warknął ojciec.

- To prawda, tato – odparłem, wzruszając ramionami.

- Do naszej szkoły chodziła kiedyś dziewczyna, która uprawiała seks przedmałżeński.

Spojrzałem na mamę, ale ta tylko patrzyła na ojca i kiwała głową w potwierdzeniu jego słów. Cholera. Zabierzcie mnie stąd.

- I wiesz co się z nią stało? Umarła!

- Za dużo seksu?

- Nie! Z przedawkowania. Zażywała heroinę!

- W liceum jest czas na naukę i na kontakt z rówieśnikami. Powinieneś udzielać się towarzysko - dodała mama, poprawiając się na krześle, wciąż trzymając sztućce w górze. Przechyliłem się przez stół w jej stronę.

- Mówisz jakbym nigdzie nie wychodził. Powiedz mi – ile czasu spędzam w domu podczas tygodnia? Noce i trochę niedzieli? – spytałem, patrząc mamie w oczy, ale nie oczekiwałem odpowiedzi. Widziałem, że zbiło ją to z tropu. Opuściła wzrok i zaczęła zajmować się swoją kolacją. Chwilę powbijałem widelec w jakieś klopsy i dodałem:

- Moglibyście czasami się zainteresować tym, co robię, a nie zawracać sobie głowę ciągle Deanem. To najczęściej ja ściągam go z…

- Dosyć! – Ojciec uderzył pięścią w stół i spojrzał na mnie uważnie. – Nie będę słuchał tych plugastw! Dokończ kolację albo wynocha!

Z radością rzuciłem widelec, wziąłem wiszącą na oparciu krzesła kurtkę i wybiegłem z domu. Już myślałem, że będę musiał słuchać ich przez cały wieczór. Nawet zbytnio się nie zastanawiając, poszedłem w stronę domu Josha. Byłem stuprocentowo pewny, że siedzi w garażu grając jakiś kawałek na swojej wielkiej perkusji. Nigdzie nie ruszaliśmy się sami. Zawsze robiliśmy wszystko wspólnie. No, może prócz momentów kiedy byłem sam na sam z Em. Jednak i tak fakt, że Emily była z naszą paczką ograniczało nasze rozdzielenie.

Postawiłem kołnierz skóry i przebiegłem na drugą stronę ulicy. Nie wiem, co zmusiło moich starych do tych wszystkich bezpodstawnych oskarżeń. Jednak nie miałem czemu się dziwić. Od zawsze byli podejrzliwi, a od wpadki Deana ta podejrzliwość zdwoiła się jeszcze bardziej. I to nie w stosunku do niego, a do mnie. Za każdym razem jak wpadałem z jakąś głupotą pokroju jarania blantów za budą, wpadali w histerię. Głównie matka, ojciec po prostu darł się, że marnuję sobie życie.

Wyjąłem papierosa z kieszeni i na chwilę przystanąłem, żeby go odpalić. Zapałka zajęła się ogniem z charakterystycznym dźwiękiem i po chwili czułem jak dym wpełza mi do gardła. Uspakajająco. Co prawda i tak wolałem trawę, ale aktualnie nie chciało mi się robić skrętów. Jakiś dzielnicowy menel spytał mnie, która godzina, ale odpowiedziałem, że nie noszę zegarka. Jeden dostałem na pierwszą komunię, ale oczywiście zgubiłem. Wszystko gubiłem. A w sumie gubiłem wszystko, co nie było mi potrzebne, a dla rodziców miało istmie zbawicielską wartość.

Zastanawiałem się czy Josh będzie wolny, czy też w tym momencie je kolację ze swoją wspaniałą rodzinką. Ja miałem Deana, McTeller miał siostrę i jakoś specjalnie się nią nigdy nie interesowałem. Była trzy lata młodsza i odkąd pamiętam cholernie dziewczęca. Nigdy nie lubiła z nami przebywać, a my z nią, chociaż czasami Josh musiał się nią zajmować, co było istną tragedią. Gdy my chcieliśmy iść posłuchać jakiegoś zespołu, ta upierała się, że idzie do galerii i nigdzie indziej. Emily w takich sytuacjach po prostu zwyzywała dzieciaka i  szła w swoją stronę, jednak razem z Nickiem nie chcieliśmy zostawiać biednego Josha na pastwę rozwydrzonej smarkuli i w trójkę chodziliśmy za nią po sklepach, w których i tak nic nie kupowała tylko paradowała dumna i co chwilę nas poganiała. Nick był jedynakiem na jego szczęście, a Emily miała dwóch starszych braci, którzy dawno się pożenili i mieli dzieci. Nie byłem nawet pewny czy mieszkali w tym samym stanie. Chociaż drugi koniec LA to też prawie jak inny stan. Nie lubiła o nich rozmawiać. Zresztą w ogóle  nie poruszała tematu rodziny.

Odetchnąłem, widząc już zapalone światła w domu McTellerów. Całe szczęście nie musiałem wchodzić do środka, bo odkąd pamiętam wchodziliśmy do garażu od tyłu.  Potem przerobiliśmy dawne miejsce spotkań na salę prób. Rodzice Josha nie robili problemów, bo idealnie wyciszyliśmy miejscówkę kartonami od jajek. Dodatkowym punktem był aktualny brak samochodu. McTellerowie nie ruszali się nigdzie dalej niż na linii praca – sklep – dom, a w wykonaniu młodszych szkoła – dom, a wszystkie te ośrodki znajdowały się w najbliższej okolicy. Do tego non stop jeździły autobusy, więc jak na razie nie musieliśmy martwić się o salę prób. Jak zwykle obszedłem dom McTellerów i otworzyłem drzwi znajdujące się obok żelaznego kosza. Już nie raz wpadałem na niego wchodząc lub wychodząc z garażu, powodując zawał pani McTeller, która sadząc, że to włamywacz, dzwoniła po policję. A potem jak ostatni idiota musiałem się tłumaczyć, co robiłem o tej porze w garażu sąsiadów. Tym razem jednak udało mi się go obejść i bez problemu dostać się do środka. Wymacałem światło, po czym rozejrzałem się po wnętrzu, szukając miejsca, gdzie mógłbym rzucić kurtkę. Jak zwykle padło na wielki stary fotel. Było to chyba moje ulubione siedzisko. Parę razy zastanawiałem się czy nie przerwać rutyny i zwyczajnie nie przesiąść się w róg na stołek, ale jakoś nigdy nie podjąłem próby. Wziąłem gitarę i usiadłem więc w fotelu, czekając na Josha. Światło w garażu zawsze go alarmowało, że ktoś z nas, Nick albo ja, siedzi u niego w garażu. Często przychodziliśmy tu wspólnie z Newmanem, ale jeśli jego tu nie było, to po prostu oznaczało, że zasnął albo naprawdę nie może przyjść. Nick mieszkał po drugiej stronie ulicy kilka domów w prawo i zawsze pojawiał się w dziesięć minut po zapaleniu się świateł. Było naprawdę mało prawdopodobne żeby ktoś inny niż my przebywał w garażu. Raz tylko z Nickiem weszliśmy do środka, bo paliło się światło, jednak co tam zastaliśmy, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. O pierwszej w nocy zastaliśmy tam pana McTellera z siekierą w szlafroku, obryzganego krwią. Darliśmy się jak pojebani i uciekliśmy najszybciej jak to było tylko możliwe. Dopiero następnego dnia okazało się, że ojciec Josha szukał siekiery, żeby porąbać drewno, ale przypadkowo nadepnął na jedną z naszych balonowych pułapek. I wtedy też dowiedzieliśmy się, że pan McTeller ma problemy ze snem i czasem robi coś takiego, gdy nie może spać. Już nigdy więcej nie spojrzałem na tego kolesia tak samo.

Grałem jakiś kawałek, gdy coś łupnęło w suficie. Spojrzałem do góry, zastanawiając się, co się działo w pokoju młodej McTeller. Nigdy tam nie byłem, ale wiedziałem, że mieszkała nad garażem i miała największy pokój. Jednak nie dane mi było zastanawiać się dłużej, bo w tej samej chwili wszedł do naszej sali prób Josh we własnej osobie.

- Siemanko, stary - rzucił tylko, po czym spytał:

- Nie ma Newmana?

- Jeszcze nie.

Chciałem coś dodać, ale znowu coś spadło w pokoju u góry i się zamknąłem, patrząc tam ponownie ze zmarszczonymi brwiami. Stelaż na którym powiesiliśmy lampy zachybotał się niebezpiecznie.

- Co tam się dzieje? - rzuciłem, unosząc w górę jedną brew i zerkając na Josha. Ten tylko przewrócił oczami i wskoczył na podest, gdzie stała perkusja.

- Przyszła do niej jakaś jej koleżanka. Ta ruda. Mówiłem ci o niej - mruknął, zrzucając katanę i siadając za bębnami. Chwilę poskakał na swoim krzesełeczku, ustawił wysokość, po czym wziął pałeczki, bawiąc się nimi w palcach.

- O kim mi znowu mówiłeś, człowieku? - spytałem, kręcąc głową w rytm własnego, przed chwilą skomponowanego solo. Josh obrzucił mnie niezrozumiałym spojrzeniem, więc dodałem:

- Sorka. Nie słuchałem cię, stary.

- Ta ruda laska z pierwszej klasy. Kojarzysz? - spytał ponownie McTeller, siląc się na miły ton.

- Waży sto kilo, że się cały sufit rusza? - rzuciłem, patrząc na gryf gitary i kontrolując brane przeze mnie chwyty. Usłyszałem jak Josh uśmiechnął się pod nosem.

- Jeśli tak to się dobrze kamufluje - odpowiedział, wstając i podchodząc do szafki, na której leżały wielkie słuchawki. Josh był bardzo ostrożny, jeśli chodziło o jego słuch. Raz bał się, że go stracił, gdy ustawiłem wzmacniacz zaraz za perką w celach doświadczalnych i zagrałem na cały regulator. Potem przez dwa tygodnie McTeller darł się do wszystkich, obojętnie czy stali daleko czy blisko. Sam bałem się, że ogłuchnę, gdy zapodał mi dość sporą ilość decybeli zaraz przy uchu.

- Czekamy na Nicka? - spytałem, patrząc uważnie na Josha pochłoniętego ustawianiem bębnów pod odpowiednim kątem. Ten tylko pokiwał głową, po czym zszedł ze swojej małej sceny i walnął się obok na kanapę. Wyciągnął nogę i włączył butem mały telewizorek z odtwarzaczem video obok. Chwilę odczekaliśmy, aż wszystko się ustawiło, a ze starych głośników wydobyły znajome dźwięki pianina.


Oglądaliśmy koncert Styx w kółko i w kółko od dobrych kilku miesięcy. Byliśmy wręcz profesjonalistami w wyszukiwaniu się geniuszu w każdej piosence. Muzycznie Come Sail Away łączyło w sobie żałosną, balladową sekcję na otwarcie. Sądziliśmy, że to przez te podobne do fortepianu i syntezatorów przerywniki. Dopiero w połowie drugiej połowie wersji albumu była minutowa syntezatorowa przerwa. Nawet nie zauważyliśmy, gdy do garażu wszedł Nick i w zwolnionym tempie machał rękoma nad głową i udawał Dennisa DeYoung'a. Pląsał za naszymi plecami, gestykulując odpowiednio do każdego słowa. Patrzyliśmy na niego przez większość piosenki i rżąc z wyśmienitego aktorstwa. Kompletnie wyparowali mi z głowy rodzice, Dean i ich głupie gadki. Byłem w zdecydowanie za dobrym towarzystwie, żeby sobie tym teraz zaprzątać głowę. Nawet nie zwracaliśmy uwagi na hałas z góry, tylko poruszaliśmy się w dziwnych, prawie naćpanych ruchach do piosenki. W odpowiednim momencie wydarliśmy się razem, śpiewając refren zaraz po mocnym gitarowym riffie. Do tego od czasu do czasu patrzyliśmy na ekran, naśladując zachowanie muzyków na scenie. Musieliśmy się uczyć odpowiednich ruchów. Estrada oznacza jakiś poziom w końcu. Jednak praktycznie w ogóle nie musieliśmy już gapić się w telewizorek. Znaliśmy cały koncert na pamięć, łącznie z twarzami koncertowiczów, które kamerzysta filmował w niektórych momentach. W każdym razie to było jedną z rzeczy, które uwielbialiśmy robić. Czy robiliśmy z siebie kompletnych debili? Pewnie tak, jednak i tak byliśmy mniejszymi przegrańcami niż cała pieprzona reszta świata.

W końcu jednak piosenka dobiegła końca, a my walnęliśmy się na kanapie. Znaczy Nick i Josh, bo ja zająłem swoje honorowe miejsce na fotelu. Wziąłem ponownie gitarę, grając coś na sucho.

- No, to... - zaczął McTeller, patrząc uważnie na mnie, a potem na Newmana. - Co powiecie na małą próbę?

- Jestem jak najbardziej za, człowieku! - rzucił podniecony Nick, uderzając rękoma w oparcie kanapy.

- Tylko, że wiesz... - mruknął Josh. - Potrzebny nam wokalista...

- No to przecież szukacie. Znalazł się?

- Właśnie w tym rzecz, że nie i dlatego...

- Masz śpiewać, stary! - wtrąciłem się, nie mogąc znieść guzdrania się McTellera. Zawsze chciał dobrze i żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Święty człowiek się znalazł. - Po prostu jeśli mamy zagrać na urodzinach u Berniego, potrzebujemy wokalisty, a nie mamy już czasu żeby szukać. Basem zajmie się Chris. Już zresztą ustaliliśmy, że ty będziesz śpiewał.

- Co? - mruknął Nick, patrząc na mnie pytająco, ale nie odezwałem się, więc przeniósł uwagę na Josha. - O czym on mówi?

- Jesteś głuchy? Jesteś w zespole, człowieku - mruknąłem, nie podnosząc wzroku znad gitary.

- Dobrze ci szło dwa tygodnie temu - poparł mnie McTeller.

- Ta... Tylko, że to było po ostrym jaraniu - rzucił Nick z niezrozumieniem na twarzy. - W dodatku to nawet nie było granie. Wszyscy byliśmy nawaleni.

- A ty myślisz, że Roger Daltrey występował kiedykolwiek na trzeźwo? - spytałem, mając dość tych pretensji Newmana. Zawsze chciał być częścią zespołu, a teraz robił z tego problem.

- Tylko że wy już za mnie zdecydowaliście.

- Nie. Po prostu spróbuj jeszcze raz - dodał Josh, starając się ratować sytuację. - Coś prostego. Może Rockin' In The Free World?

- Jeśli to ci pomoże, zatankuj sobie dwa browce - mruknąłem, wstając i podłączając gitarę. - Ja zaczynam próbę. Nie wiem jak wy - dodałem, patrząc na nich i czekając, aż ruszą tyłki.

***

- Chryste. To było coś - mruknął Nick, podając mi papierosa, którego paliliśmy we trójkę. Ekonomiczność to podstawa dzisiejszego świata. Siedzieliśmy na schodach tarasu przed domem McTellerów, gapiąc się na przejeżdżające samochody. - Dobrze, że powiedziałem wam, że chcę śpiewać, co nie? - rzucił, patrząc najpierw na mnie, a potem na Josha. Już chciałem coś powiedzieć, ale uprzedził mnie nasz bębniarz:

- No, właśnie.

Rzuciłem mu nieme pytanie 'Co do...?!', ale ten tylko rozłożył ręce i pokręcił głową. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywały od czasu do czasu chichoty dziewczyn w pokoju Diany.

- Gdybym był jej bratem, zainteresowałbym się, co się tam dzieje - powiedział tym swoim niskim głosem Newman, obracając się i patrząc na Josha. Mimowolnie podniosłem głowę w stronę okna pokoju z różową firanką.

- Dobrze, że nie mam młodszej siostry - wymruczałem, zaciągając się papierosem. - Wpierdalałabym moją Nutellę.

Gapiłem się przed siebie, ale gdy poczułem uważne spojrzenia chłopaków, zerknąłem w ich stronę i rzuciłem:

- No co?!

- Rozumiem cię, stary. Może brać wszystko, ale niech trzyma swoje lepkie łapska z dala od mojego jedzenia - mruknął z powagą Nick, kiwając głową.

- Chłopie, przecież jesteś jedynakiem!

- No, właśnie! Zastanawiałeś się czasem dlaczego? - spytał Newman, patrząc na mnie swoim dziwnym spojrzeniem.

- Zaczynam się ciebie normalnie bać, człowieku - odpowiedziałem, po czym odsunąłem się nieco w bok. 


czwartek, 9 lipca 2015

2. Purple


- Jackie, możesz przestać się wygłupiać? - dobiegł mnie przesadnie wzburzony głos wujka. Westchnęłam ciężko, rzucając stertę papierów na podłogę jego zamglonej od wszechobecnego dymu sypialni. Zmrużyłam oczy, usiłując zwalczyć pieczenie spojówek. Cóż takiego jarał mój zacny Andrew? Nie miałam pojęcia, lecz z pewnością nie należało to do oparów podobnych moim skromnym zasobom naturalnej Marii. Ekstra! Uśmiechnęłam się do siebie, wesoło rzując arbuzową gumę z otwartymi ustami.

- Jackie! - ocknęłam się, z trudem odrywając wzrok od okna oraz przypominając sobie, że jeszcze przed sekundą odczuwałam irytację. Ech, nie szkodzi!

- Już, wujku Andrew! - klasnęłam w dłonie, stojąc pośrodku zagraconego pomieszczenia niczym kosmita uwięziony w nadgryzionej zębem czasu przeszłości. Podobno tak właśnie wyglądałam. Sam to stwierdził. - Przepraszam cię - westchnęłam, schylając się po własnoręcznie wykonany z jego dokumentów samolocik. - Ale te tabelki są choleeernie nudne - przeciągnęłam głoskę i przybrałam pozę małej dziewczynki przymierzającej za dużą sukienkę mamy, jednocześnie posyłając mężczyźnie przepraszający uśmiech.

Poprawiłam swoje srebrne szorty, rozglądając się po skąpanym w popołudniowym słońcu pomieszczeniu. Nie było duże i znajdowało się na czwartym piętrze zabytkowej, monumentalnej kamienicy. Światło wdzierało się do środka przez okna balkonowe wąskimi smugami, które wydawały się martwo zastygać w zakurzonym powietrzu. Odwiedzałam wujka niemal każdego dnia, zaraz po zakończeniu lekcji tudzież innych typowych mi, codziennych rytuałów. Lubiłam tu przychodzić, mimo że staruszek rozsiadał się wtedy w bujanym fotelu i, popalawszy bliżej nieokreślone zioła, prosił mnie o pomoc w porządkowaniu papierów pochodzących z jego niewielkiego biznesu. Prowadził maleńki, acz nadzwyczaj uroczy sklepik z rupieciami, a że nie cieszył się on wystarczająco dużą popularnością - mężczyzny nie stać było na zatrudnienie księgowej.

- Byłaś w szkole? - spytał przeżartym przez używki głosem.

- No pewnie, dlaczego nie? - złapałam się za włosy, wspominając przyjemnie spędzony w budzie dzień. Za każdym razem poruszał te same, nudne tematy. Czasem zastanawiałam się, czy autentycznie go to interesowało. Strzelałam, że tak.

Andrew zerknął na mnie spod lekko zarysowanych, drucikowych okularów.

- A… - odchrząknął znacząco, błądząc wzrokiem po podłodze, której praktycznie nie było widać spod sterty porozrzucanych przeze mnie papierów. - Co z rodzicami...?

- Cholera jasna - krzyknęłam, czując jak mięśnie moich małych palców napinają się, powodując tym samym nieprzyjemne drżenie. - Przepraszam, wujku! - rzuciłam się na swoją super bajerancką, fluorescencyjną torbę z lumpa. - Zapomniałam, że jestem umówiona! Która to... - zerknęłam na jeden ze swoich zegarków. - A NIECH TO SZLAG. Lecę, posprzątam później! - wołałam w chwili, gdy moje nogi już, już pędziły po kręconych schodach.

Czmychnęłam.





Przestępowałam z nogi na nogę, tkwiąc wyczekująco przed dzwiami do domu Diany. Wtem mój wzrok padł na wiszącą na werandzie doniczkę z różową surfinią. Uśmiechnęłam się szeroko i bez namysłu (pomimo butów na koturnie) wspięłam się na palce, by zerwać jeden z kwiatów.

- Jackie? Hej! Co ty wyprawiasz?! - odwróciłam się gwałtownie, patrząc na dziewczynę, która nerwowo oglądała się za siebie, a konkretniej - do wnętrza domu.

Wsunęłam roślinkę za ucho.

- Potrzebuję cię - wyjaśniłam krótko. Dziewczyna uniosła brew. Zamyśliłam się na moment, zachwycając się dzisiejszą pogodą oraz przecudnie pachnącym w danej chwili powietrzem.

- O co chodzi, Parlay? - Diana skrzyżowała ręce na piersiach, lekko mrużąc swoje zielone oczy.

- Ym... Tak. Jak wspominałam, najwspanialszy pod KAŻDYM względem członek naszej szkolnej drużyny zaoferował, bym udała się z nim na bal - wyśpiewałam radośnie. Hej, hej! Czy ja słyszę skowronka?

- Pamiętam - przytaknęła podejrzliwie.

- Muszę... Muszę zatem sprawić sobie jakąś naprawdę odlotową su...

- Odlotową? Kobieto, na jakim ty świecie żyjesz? - drgnęłam nerwowo, słysząc za sobą donośny, męski oraz brzmiący wyjątkowo kpiąco głos. - To ulubione powiedzonko mojej siedemdziesięcioletniej babci!

- Josh? - zdziwiła się Diana, przepuszczając w drzwiach odzianego w skórę dryblasa. - Wracasz o tej porze? - wyglądała na autentycznie zaskoczoną, niemniej ode mnie zresztą. - Czyżbym o czymś zapomniała? To jakieś święto? - zawołała za nim, mimo że chłopak wpakował się już do środka, nie przestając śmiać się ze mnie pod nosem. - Hm. Co mówiłaś? - odwróciła się z powrotem, poprawiając idealnie wymodelowaną fryzurę.

Przygryzłam dolną wargę, usiłując przypomnieć sobie, czego tak właściwie od niej oczekiwałam i jaki był mój plan działania.

- Właściwie... Dowiesz się w swoim czasie - uśmiechnęłam się tajemniczo. - A teraz chodź za mną!


* * *


Tępo patrzyłam na swoje odbicie w ubrudzonym lustrze szkolnej toalety. Nie miałam pojęcia, ile czasu stałam tak bez najmniejszego nawet ruchu, jedynie mrugając i tym samym jeszcze bardziej rozmazując spływający z rzęs tusz. Okej, Jackie.

Pociągnęłam nosem, nerwowym ruchem osuszając wilgotne oczy papierem, gdy nagle... Moim uszom dobiegł perlisty śmiech zbliżających się do łazienki dziewczyn, toteż bez chwili namysłu chwyciłam plecak i wprost rzuciłam się do pierwszej z brzegu kabiny. Zatrzasnęłam się dokładnie w momencie, gdy panny przekroczyły próg tego pachnącego mieszanką różnych perfum, papierosów oraz kanalizacji pomieszczenia.

- Gdzie wczoraj byłaś? Wyglądasz fatalnie - usłyszałam pretensjonalny ton Frances. Modliłam się w duchu, by laski jak najprędzej opuściły toaletę, bo... Cholera! Trwałam w tajemniczej pozycji, kisząc się jak pieprzony ogóras gdzieś pomiędzy kiblem a drzwiami pomazanymi materiałami o przedziwnych konsystencjach. Wygodnie...? No nieszczególnie!

Ruda ponowiła pytanie jeszcze kilka razy, a brzmiąca wyjątkowo mizernie Diana wciąż nie udzielała satysfakcjącującej Fran odpowiedzi.

- Frances! - krzyknęła w końcu. - Daj mi spokój. Źle spałam i tyle.

Przygryzłam paznokcie, nie mogąc zrozumieć, dlaczego dziewczyna nie chce powiedzieć jej prawdy. Przecież nie miała obowiązku wygłaszać szczegółowego streszczenia naszego wczorajszego spotkania... Ale cokolwiek? Przymknęłam powieki, odliczając sekundy do zakończenia całej tej niekomfortowej sytuacji.

- Jak chcesz - mruknęła ruda z nieskrywaną irytacją. - I tak się dowiem - dodała lekko, a ja poczułam, jak moje policzki zaczynają przybierać kolor dojrzałych malin.

Gdy wybiegałam z łazienki pędząc zapalić za szkołą, zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu zaufałam komuś, kogo uważałam za przyjaciela. I co ważniejsze - zaczęłam owego posunięcia dotkliwie żałować.





- Bo wiesz, Mary - trajkotałam sama do siebie, nieumyślnie doprowadzając siedzącą ze mną dziewczynę do frustracji. Nie przejmowałam się tym jednak. - Najpierw coś zrobię, potem tego żałuję... To chyba jakaś jednostka chorobowa - stwierdziłam z przerażeniem, na moment odrywając się od szkicowania uśmięchniętego, jeszcze przystojniejszego niż w rzeczywistości Tony'ego futbolisty.

- Jackson, na litość boską! - wrzasnął nasz popaprany historyk, czym spowodował przestraszone drgnięcia oraz piski paru bardziej nerwowych panienek. Złapał się za głowę i spojrzał na jedną z nich z politowaniem, gdy ta rzuciła się na podłogę w celu odnalezienia przed sekundą upuszczonego pilnika do paznokci.

- Profesorze! - zasalutowałam mu. - Już się zamykam, obiecuję! - ułożyłam usta w podkówkę, w duchu zastanawiając się, czy gość kiedyś wyleczy się z manii nadawania uczniom pseudonimów. Jackson... Bloody Mary... Victorię nazywał Specktra, a Chucka Willsona - Norris. Właściwie jak dla mnie było to całkiem zabawne i poniekąd interesujące.

- Jeszcze. Jedno. Słowo - wycedził, przymykając drżące z irytacji powieki oraz ostrzegawczo grożąc swym nieszczególnie szczupłym palcem. Koleś denerwował się, gdy byłam za głośno, o czym niejednokrotnie dawał mi do zrozumienia podczas lekcji historii.

Jednak... Mimo tego wzajemnie się lubiliśmy; zdawało mi się wręcz, że mogłam zaliczyć go do bardzo wąskiego grona ludzi godnych zaufania. Chyba dlatego, iż jako jedna z nielicznych znanych mi osób profesor Daniel Vince potrafił uszanować ADHD, na które, chcąc, nie chcąc cierpiałam. Pewnie, dostawał białej gorączki, gdy moje trajkotanie nie pozwalało mu na dokończenie niezwykle fascynującego monogolu dotyczącego wypraw Jamesa Cooka. Ale... Halo! W przeciwieństwie do pozostałych belfrów, nie obgadywał mojego, ekhm, problemu na niemalże każdej przerwie. Dla reszty był to pewnego rodzaju rytuał, sposób na wyładowanie napięcia spowodowanego wścieklizną wynikającą ze zbyt niskiej, w ich mniemaniu, pensji oraz niefrasobliwości młodocianych gniewnych. Skąd posiadałam tego typu informacje?

Przecież tak często się tutaj nudziłam. Jakże często zaglądałam w przeróżne miejsca oraz zaszywałam się w takich zakamarkach szkolnego gmachu, w których zdecydowanie znajdować się nie powinnam. W taki też sposób podglądałam ich zacięte, burzliwe dyskusje odbywające się w nauczycielskim. To było... Było na swój sposób przerażające. Zajadłość oraz pycha, bijąca z ich profesorskich twarzy w chwili uczty duchowej, jaką stało się dla nich szczegółowe obgadywanie życia podopiecznych. A wszystkiemu towarzyszył kuszący zapach babeczek jabłkowych, którymi zajadali się niemal zawsze podczas swych rozmów...

Nagle moją uwagę przykuło coś, co z pewnością ucieszyło Mary, historyka oraz resztę maruderów narzekających na niezależną ode mnie gadaninę. Na ten moment bowiem całkowicie zamilkłam, rozglądając się w poszukiwaniu źródła przedziwnych świstów, cichych stuknięć oraz głosów, nawołujących moje imię.

O żesz w mordę!

Osunęłam się na krześle i poczułam, jak robię się coraz bardziej czerwona. Po chwili jednak ponownie spojrzałam przez okno, chcąc utwierdzić się, że nie mam przywidzeń.

“Pssst! Jackie!"

A jednak! Myślałam, że umrę! Moje błękitne oczy wpatrywały się wprost na stojącego przed budynkiem Tony'ego i nie do końca rejestrowały to, co właściwie chłopak usiłował mi przekazać.

- Profesorze Vince! - krzyknęłam w tej wzniosłej chwili, w której ostatecznie oderwałam tęczówki od Wayne'a nakazującego mi zejść na dół. Mężczyzna zmarszczył brwi, wykrzywiając usta w bliżej nieokreślonym grymasie. - Wiem, że zostało jeszcze dwadzieścia minut, aczkolwiek jestem zmuszona opuścić salę właśnie teraz - wypaliłam, a twarz nauczyciela nieoczekiwanie przybrała wyraz ulgi przemieszanej z zaskoczeniem i jednoczesną nadzieją. - Lepiej niech pan...

"Niech pan nie pyta" - nie dokończyłam, gdyż ożywiony profesor wszedł mi w słowo.

- Tak, leć, Parlay, leć! Nie trzymam cię - zachichotał nerwowo, zaś w jego oczach dostrzegłam błyski zadowolenia i satysfakcji, którą bezskutecznie usiłował ukryć pod maską rzekomej troski. - Oczywiście... To pewnie coś ważnego, więc... - odchrząknął znacząco, na co ochoczo przytaknęłam, po czym wybiegłam z sali tak szybko, na ile pozwalały mi zdrętwiałe od ciągłego siedzenia na tyłku nogi.


sobota, 27 czerwca 2015

1. Mr Dynamite

Nowa uczennica. Nic specjalnego w tym cholernym więzieniu. Równie ciekawa jak ubiegłoroczny śnieg obsikany przez buldoga szeryfa. Cała ta chora otoczka wokół nowych była nie do wytrzymania. Znowu trzeba będzie udawać, że jest się miłym, że interesuje cię każde idiotyczne słowo tej osoby, chociaż myślisz już o sobotnim koncercie, no i chyba najbardziej upadlające - okazywanie litości... Nienawidziłem tego. Chociaż nigdy tak naprawdę nie interesowałem się nowymi. Nikt nigdy nie prosił mnie o zaopiekowanie się jednym z nich. Może ze względu na bezpieczeństwo. Jak można było się domyśleć, nie chodziło o moje bezpieczeństwo. Każdy to wiedział - miałem nowych po prostu w dupie. Zawsze te zdziwione, skrzywione gęby, szukające znajomych, tkające sidła dla życzliwych. A jak już jakiś debil w nie wpadł... JEPS! I już się nie uwolnisz. Jesteś trupem.

Zjechałem nieco z krzesła, nie przestając bawić się ulubioną zapalniczką Zippo i myśląc o tym, dlaczego nie zerwałem się z tych zajęć.

- Neil Ambruse! - Panna Żelazna Dziewica, jak nazywaliśmy naszą genialną matematyczkę, patrzyła na mnie zza grubych czarnych oprawek, które wcale nie dodawały jej seksapilu. Gdyby wiedziała jak idiotycznie wygląda z tymi przekrzywionymi okularami... Ręce oparła na biodrach jakby miała co najmniej brać byka na klatę, a nie znowu męczyć mnie jedną z tych swoich debilnych uwag.

- Tak? - spytałem sennie, przeciągając samogłoskę.

- Co ty robisz?! Przecież to absurd! - krzyczała, a jej duże piersi podskakiwały w zdecydowanie za małym staniku. Zerknąłem na Emily. Jeśli ona jako dziewczyna wgapiała się nauczycielce w dekolt, to co dopiero chłopacy. I to ona miała dbać o nasz zdrowy rozwój psychiczny? Zaczynałem wątpić w ten system edukacji.

- Tak samo jak bycie dziewicą mając cztery dychy - odparłem spokojnie, dalej bawiąc się ogniem. Salwa śmiechu rozniosła się po klasie. - A. I ten absurd kosztował dwadzieścia dolców.

To już było ponad to. Klasa rżała, a złotowłosa profesorka matmy zdębiała. Usatysfakcjonowany patrzyłem na nią spod brwi, delektując się jej szokiem i głośnymi rechotami oraz gratulacjami. Nie wiem dlaczego ci idioci się śmiali, ale nie obchodziło mnie to. Belferka stała z otwartymi ustami, wyglądając przy tym zupełnie jakby moje słowa stały się siarczystym policzkiem. Popatrzyłem przez lewe ramię, by zobaczyć jak Emily przesyła mi całusa i kręci głową. Mrugnąłem w sposób, który wiem, że lubiła i w tym momencie drzwi się otworzyły. Szła nowa. Super. Jeszcze raz spojrzałem do tyłu - Em westchnęła ciężko i już wiedziałem, że myśli to samo co ja. Z tyłu na prawo ode mnie Nick położył się na ławce i jak zwykle miał wszystko gdzieś.

Żelazna Dama zapowiedziała wejście nowej. Spodziewałem się kolejnego gota, dziwaka albo księżniczki. Weszła dziewczyna czarna od stóp do głów. Nie licząc czerwonej bandany zawiązanej mocno na czole. Ubrana była tak jakoś zupełnie niepozornie jak te wszystkie prorockowe pokemony. Rurki, koszulka z Kiss, jakieś tam rzemyki. Wyglądała na młodszą od nas, ale pewnie tak jak połowa dziewczyn w liceum, dojrzewała po dwudziestce. Miała krótko przystrzyżone, równie czarne nastraszone włosy. Stała nieśmiało, obserwując czubki swoich butów. Westchnąłem ciężko. Kolejny cichy kwiatuszek. Nasza Żelazna Dziewica przedstawiła ją - Natalie jakaś tam.

- Książki dostaniesz w przyszłym tygodniu, bo nie zdążyły jeszcze dojść - zaświergotała belferka i zachęciła Natalie do przejścia w głąb klasy. Zerknąłem w tył. Emily uśmiechnęła się półgębkiem i odchrząknęła znacząco, wskazując na nową. Idąc między rzędami pojedynczych ławek, laska patrzyła jak zaczarowana na każdego ucznia po kolei. Na koniec zawiesiła wzrok na Nicku, który wciąż leżał jak zabity i nie reagował na nic. W sumie trudno było jej się dziwić. Newman miał na głowie czapkę z papieru, którą zrobiła mu Em. Wyglądał naprawdę znakomicie. Nowa usiadła niemrawo przed ławką Amandy, a ta zaraz na nią naskoczyła. Widać było, że Pani Przewodnicząca się uruchomiła, co młoda zaraz załapała i zaczęła kretynkę o coś delikatnie wypytywać. Gapiłem się w jej plecy przez dłuższą chwilę, ale później potrząsnąłem głową i wróciłem do zabawy w małego piromana. Jednak musiałem to przyznać - dziewczyna miała śliczne, głębokie oczy, zniewalający uśmiech, przy którym mogłaby mieć każdego i lśniące niemal granatem ciemne włosy. Zaraz po tym jak przeleciało mi to przez myśl, poczułem lekkie uderzenie w tył głowy i zobaczyłem obok siebie zgniecioną karteczkę. Szybko ją podniosłem i otworzyłem pod ławką. Mogłem się domyśleć nadawcy. Przeleciałem wzrokiem po tekście i nabazgrałem odpowiedź, nie odrywając wzroku od nauczycielki.

Odwróciłem się do Em i rzuciłem kartkę z powrotem na jej ławkę. Em z tyłu parsknęła śmiechem, ale nie miałem już szansy odpowiedzieć na kolejnego podrzutka, bo usłyszałem nazwisko Sandler i okazało się, że Pani Przewodniczaca zajmuje się nową. Amanda - można było się domyśleć. Ta mała wnerwiająca jak nikt inny wyglądała zawsze jakby miała zatwardzenie. Zmarszczone brwi miały chyba dodawać jej tajemniczości, ale tylko jeszcze bardziej skrzywiały już i tak krzywy ryj. Tylko raz byliśmy na tej samej imprezie i nie skończyła się ona zbyt dobrze. Nie dość, że Josh ją obrzygał, gdy usiadła mu na kolanach; próbowała się do mnie dobrać, to jeszcze za to zarobiła pięknego sińca od wkurwionej Emily tuż pod lewym okiem. Teraz cała podjarana złapała lekko zawstydzoną dziewczynę za rękę i skierowała się do wyjścia. Jednak przedtem jak zniknęły w korytarzy, zauważyłem, że nowa omiotła naszą trójkę ciekawym spojrzeniem.

***

Koniec mordęgi! Nareszcie! Jak można w ogóle być matematykiem i pochodzić z tego świata? Do teraz uważam, że wszyscy moi belfrowie matmy byli Obcymi. Ich mottem powinno być "In space no one can hear your scream." Już wyobrażałem sobie jak składają jaja niewinnym uczniom... Przestań, Ambruse, bo zwariujesz! Wstałem i nie patrząc na Dziewicę, wrzuciłem wszystko do torby. Czułem jej palący wzrok na plecach, ale nie miałem zamiaru dawać jej choćby cienia szansy na odegranie się.

Potrząsnąłem głową, poprawiając brudne włosy i podniosłem wzrok na klasę. Zostało paru maruderów, a reszta zaczęła już wychodzić, gdy poczułem, że ktoś za mną stoi.

- To teraz do Red Tigera czy do ciebie? - spytał znajomy głos, szturchając mnie w bok. Odwróciłem się, by napotkać blond włosy i ciemne oczy. Uśmiechnąłem się, pozwalając, by wcześniejsze napięcie uleciało i w odpowiedzi kiwnąłem tylko głową. Nie wiem jak Emily to zrozumiała, ale złapała mnie pod rękę  i razem podeszliśmy do Nicka, który wciąż nie podniósł swojego łba ze stolika.

- Kochanie - szepnęła delikatnie Em, zachodząc Newmana od tyłu. - Czas wstawać - zamruczała mu do ucha. Potrząsnęła jego ramieniem z lekka, ale ten tylko chrapnął i mruknął coś, co brzmiało "Tak mi rób".

- Już ja to zrobię. - Nieco zazdrosny odsunąłem dziewczynę ręką i krzyknąłem prosto do ucha Nicka:

- Wstawaj, Newman! 

 - Kurwa, co?! - wrzasnął mój przyjaciel, podskakując w ławce jak oparzony.

- Jajco. Chodź. Matma skończona!

Wyciągnąłem do niego rękę, na którą popatrzył z podejrzliwością. Jednak w końcu wstał i objął mnie ramieniem. By Em nie poczuła się gorzej, wziąłem ją za rękę i w trójkę wyszliśmy z klasy. Jednak zanim to nastąpiło, Żelazna Dama wepchnęła się między Emily a mnie, wyrzucając w powietrze masę podejrzanych kartek.

- Oj, wybaczcie. - Udawała speszoną, ale gdy schylała się po papiery, wypięła się na nas tak, że z łatwością widzieliśmy jej czerwone stringi. Wszyscy troje przewróciliśmy oczami i schyliliśmy się po sprawdziany. Przewertowaliśmy kartki. Ambruse - niezaliczone, Newman - niezaliczone. Jeszcze z Joshem dostaliśmy najgorsze wyniki. Gdy niemal wszystkie testy były pozbierane, spojrzeliśmy po sobie jednoznacznie. Było oczywiste, że kartki nie mogą ujrzeć światła dziennego. Z szatańskim uśmiechem, wyciągnąłem cicho Zippo i podpaliłem jedną z nich. Płomień zaskoczył i już po kilku sekundach wszystko płonęło. Pobiegliśmy w dół korytarza, śmiejąc się jak psychopaci i co chwila przybijając sobie piątki. Tacy zwariowani byliśmy, no naprawdę. Robiliśmy wszystko byle tylko dopiec tej kobiecie. Miałem swój powód, ale Nick też miał. Przy nim matematyczka robiła się cała czerwona i gadała od rzeczy, a gdy chłopak palnął totalną głupotę, mówiła z dziwnym uśmieszkiem:

- Oh, Nick.

Razem z Joshem śmialiśmy się z boku, że pewnie pisze jakiegoś pornola, którymi głównymi bohaterami są ona i Newman. Tamtego dnia wrzask belferki było podobno słychać, aż na Sunset Strip. Gdy przetaczaliśmy się przez korytarz, co kawałek jakaś bardziej plastikowa panienka rzucała w naszą stronę:

- Cześć, Neil. Może wpadniesz na imprezę?

 - Jak tam, Nick? Właśnie zerwałam z Dickiem.

Gapiliśmy się, widząc te słodkie uśmieszki, wielkie cyce i krótkie miniówy, ale Em trzymała nas krótko na smyczy. Jakoś dotarliśmy na parking, gdzie czekał na nas podziadkowy Dodge Dart, poobdzierany i poobijany dosłownie wszędzie. Dziadek Emily miał nim milion wypadków, jarając co chwilę zioło, ale jak na Dziecię Kwiatów nie robił sobie z tego za wiele, tylko nabijał kilosy dalej. Gdy wygrzebaliśmy go razem z Em z dziadkowego garażu i zdecydowaliśmy na odnowę, siedziałem w silniku chyba pół roku zanim odpalił. Jednak udało się i było warto. Teraz był nieodłączną częścią naszej paczki i jednym z naszych ważniejszych środków transportu.

Emily stanęła przy aucie, otworzyła drzwi i zagwizdała na nas, opierając ramiona na dachu.

- Dobrzy chłopcy, do nogi!

- Nie wolisz między? - Ogarnąłem ją wzrokiem i uśmiechnąłem się, obchodząc auto i zbliżając coraz bliżej. Jednak chyba zapomniałem, że nie mieszkamy w Teksasie.

- Nie teraz! Pierdol się! - rzuciła wściekła, po czym odepchnęła mnie stanowczo drzwiami, wsiadając do auta i pokazując mi miejsce obok siebie.

- Chyba ktoś tu jest zazdrosny - zaśmiałem się, wiedząc, że zdenerwuję ją jeszcze bardziej. Jednak obszedłem auto, przeskakując przez maskę i wtoczyłem się posłusznie do środka. Nick wskoczył na dach i oparł nogi o tylne okno, obserwując ludzi na parkingu.

W tej samej chwili przyleciał Eric. Jego hinduskie rysy wciąż wyróżniały go z tłumu, ale chłopak i tak był mistrzem kamuflażu - był oczami i uszami naszej pięknej szkoły. Skoro był taki rozchachany oznaczało, że miał nową wiadomość, dotyczącą kogoś z nas. Zawsze tak było. Raczej nikt normalny z Balmont High School się do nas nie zbliżał. Ericowi to chyba umknęło i naprzykrzał się przy każdej okazji. Żałowałem, że nie było teraz z nami Josha. Mógłby trochę wystraszyć tego wypierdka z azjatyckiej dżungli. Jednak dziś mieliśmy się spotykać dopiero w Red Tigerze, dzikim pubie, który znajdował się mniej więcej w połowie naszej kochanej drogi do domu. Najczęściej tam spędzaliśmy czas albo jechaliśmy w długą. Gdy nie wiedzieliśmy, gdzie jechać, mówiliśmy, że jedziemy do Overfildes' Side. Z nazwy może przypominało jakąś plażę czy inne miasteczko na końcu świata. Tak naprawdę Overfildes' Side było tam, gdzie tego chcieliśmy. Mogło być garażem w domu Josha, ogniskiem nad którymś z bagien czy samochodem Em, który zaczęliśmy nazywać Papawóz. Overfildes' Side było tam, gdzie my. Było nami. Śmialiśmy się, że jesteśmy gangiem lub sektą. Eric doskonale o tym wiedział i ciągle starał się do nas zbliżyć. Dlatego też, gdy nadawała się okazja do przylizania, korzystał z niej od razu. Jak teraz.

- Chryste, niech ktoś mu da kanapkę - rzucił Nick, patrząc na patyczakowatego Azjatę, podbiegającego do mojego okna.

- Hej, Neil - wydusił z siebie, oddychając szybko i opierając o szybę. Widać spieszył się z tą wiadomością. - Hej, Emily. - Skinął na siedzącą w Papawozie Em i siedzącego na wyjebce na dachu Newmana. Ci zaszczycili go jednym spojrzeniem i dalej zajęci byli swoimi sprawami. W każdym razie Emily posłała mu swoje spojrzenie pełne pogardy, którym obdarzała mnie, gdy po raz kolejny odbierała mnie z posterunku.


Czyli rozmowa z Ericiem spadła na mnie. Chciałem przywalić Hindusowi tak samo jak im za to, że mnie z nim zostawili. - Mam do sprzedania ultra newsa!

Podskoczył przy tym jak napalona nastolatka. Cholera, co to są za ludzie? Walnąłem pięknego facepalma, po czym odwróciłem się na siedzeniu, chcąc zagadać do Emily.

- Ej! - krzyknął spanikowany Eric. - Nie chcecie wiedzieć, co o was mówią?

- Właśnie na tym polega różnica między nami, a takimi ludźmi jak ty. - Nick zeskoczył z samochodu i podszedł do Hindusa, patrząc na niego z góry, miętoląc zakazanego na terenie szkoły papierosa. - Wy się tym jaracie i dostajecie orgazmu, a my... Nam wystarczy pierdolenie.

Spojrzałem na niego z what-the-fuckiem na twarzy, który zaraz zmienił się w śmiech, Newman parsknął, aż zatrząsł się samochód, a Eric patrzył na Nicka jakby ten właśnie uderzył go w twarz. Obrzydzenie, strach i inne temu podobne grymasy przeplatały się na jego twarzy. Prawiczek chyba pierwszy raz usłyszał to słowo, bo gdyby miał teraz władzę w rękach zapewne zakryłby sobie nimi uszy i zaczął śpiewać, byle zapomnieć o tym haniebnym słowie na "p". Nick natomiast wzruszył ramionami i ciągle mierzył Erica.

- Powiesz cokolwiek, dziewico czy będziesz tak się gapił?! - popędziła go Emily. - Przesuń się, albo cię rozjadę!

- Chodź, Nick. Josh pewnie już na nas czeka. - Wychyliłem się przez okno, złapałem gościa za rękaw i pociągnąłem, patrząc na spetryfikowanego chłopaka. Gdy tylko się odwróciliśmy od Hindusa, poklepałem bok samochodu, chcąc jak najszybciej wynieść się z terenu liceum. - Chodź. Jedźmy już stąd - rzuciłem do Em. Nick w międzyczasie wskoczył na tylne siedzenie przez otwarte okno. Ja wyciągnąłem nogi na tapicerkę, załączając radio. Od razu z głośników łupnęło Bad Reputation. Założyłem okulary i spojrzałem na Em, wydymając usta i poruszając głową w rytm piosenki. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, kręcąc głową, po czym odpaliła autko. W tym samym momencie Eric nagle ożył i dosłownie zawiesił się na oknie pasażera, przy którym się rozłożyłem.

- Jezu! - wydarłem się, drgając. Emily natychmiast zahamowała, a całym samochodem mocno bujnęło.

- Co ty, kurwa robisz?! - Em wydarła się na niego. - Miałam cię zabić, cholerny hindusie?!

- Nowa o was pytała! - krzyknął, nie przejmując się jej reakcją. Razem z Nickiem i Emily spojrzeliśmy po sobie. I prychnęliśmy.

- Co z tego?

- To, że Amanda odradziła jej zbliżanie się do was. Pozwólcie, że zapuszczę...

I wyjął zza pazuchy (nie wiem, skąd wziął pazuchę!) magnetofon, z którego popłynął słodki głosik Amandy:

'Ta trójka jest tylko częścią sfory. Są bardzo pewni siebie. Naszej "wielkiej trójcy" wszystko wisi i powiewa, robią tylko to, co chcą. Nikt ich w sumie nie zna, prócz paru wybrańców, którzy mogą zbliżyć się ledwie na metr.  Nie mają stałego miejsca zamieszkania.'

'Nie mają rodziców?' - O! Jakiś nowy głos. Eric wyjaśnił nam łaskawie, że to Natalie. Nie wiem, dlaczego wciąż tam staliśmy i słuchaliśmy tego żółtka... Chociaż nie. To było całkiem zabawne.

'No, cóż. To nieco skomplikowane.' Słychać było jak Amanda, aż się zapowietrzyła takie to było super zabawne. 'McConaughey, Neil, Nick i Josh, którego nie widziałaś, praktycznie nie wychodzą poza jej samochód. I chociaż ona ma tu ojca, nie mieszka z nim. Pozostali mieszkają w wielkim nowoczesnym domu, ale najczęściej możesz ich spotkać w barze Red Tiger, w którym wypijają tyle ilości alkoholu, że cud, że jeszcze żyją.'

Padło pytanie kim jest ten koleś w skórze, a zaraz po nim przyszła odpowiedź:

'Ach. To Neil Ambruse. Tutejszy wypalacz. Raz na egzaminie wykłócał się z nauczycielem, że wcale się nie spóźnił! Po prostu nie poinformował egzaminatora o przesunięciu godziny spotkania o jakieś czterdzieści minut! Wyobrażasz to sobie?!'

- Neil! Wyobrażasz to sobie?! - rzucił Nick, szturchając mnie w ramię i przedrzeźniając głos Amandy. Parsknąłem śmiechem, ale Em kazała nam się zamknąć i kontynuowaliśmy słuchanie.

'Całkiem sprytnie. A ten tu?'

'Ten to Nick Newman. Jest totalnie przystojny, oczywiście. Chyba widać. Ale niestety żadna nie jest wystarczająco dobra dla niego.'

'A ta dziewczyna, z którą Neil wyszedł z klasy za rękę?'

'Oh, ona... Taak. To właśnie Emily - tutejsza "ostra" laska, jeśli wiesz co mam na myśli. Kiedy idzie, wszyscy przed nią uciekają. Jeśli nie jesteś nią, nie masz szans, żeby zbliżyć się do któregoś z tej trójki chłopaków. Trzyma ich na smyczy i wozi w każdym możliwym miejscu. Może Josh i Nicky, by interesowali się dziewczynami, gdyby nie ta cała suka. Jest jak wamp! Cała czwórka z Joshem jest dość blisko. Jeśli wiesz, co mam na myśli...'

Tu nagranie się urwało, a ja wróciłem do świata żywych. Jednak jako pierwsza ocknęła się Em.

- I co? To wszystko? - rzuciła. - Nagrałeś nam tę zdzirę jak pierdoli coś o nas?!

Eric spojrzał na nią zdziwiony i tylko wymamrotał, poprawiając kołnierzyk:

- Wszyscy tak myślą. Nikt was nie zna, a..

Jednak nie dokończył, bo zdzieliłem go z drzwi, złapałem ręczny, wrzuciłem bieg na wsteczny, a Emily wyjechała z parkingu z piskiem opon. Podgłośniłem na maksa piosenkę i ze śmiechem zostawiliśmy leżącego na ziemi Erica z wielkim nieogarnięciem na twarzy. Biedak mógł zginąć.

- Czy wszystko dobrze zrozumiałem?! Sandler na mnie leci?! - krzyknął Newman i nagle zaczął robić miny jakby połknął cytrynę.

- Masz przejebane - rzuciłem. - Mogę ci już mówić Nicky?



środa, 17 czerwca 2015

Prolog

styczeń 1980 

W trakcie zajęć szkolnej drużyny futbolowej jak zwykle byli pod trybunami bieżni, słuchając Runnin with the Devil. Nick i Josh siedzieli na ziemi, a Neil stał, opierając się ramieniem o jedną z metalowych ram, tworzących szkielet trybun. Nie wiedzieli czy istniało coś lepszego w tej nudnej szkole, co mogliby robić. Ich miejsce pod sektorem D wiązało się z wieloma wspomnieniami. Przychodzili tam palić, pić, jarać, gadać o muzyce, słuchać klasyków. Po prostu coś jak sala od chemii dla kujonów albo łazienka na pierwszym piętrze dla księżniczek. Mogli się tutaj naśmiewać z mięśniaków latających po boisku i dostających po mordach specjalnie, żeby zaimponować cheeleaderkom wielkim sińcem pod okiem. A podczas meczu można było też zaglądać pod siedzenia dziewczynom. Gorzej jeśli u góry siedział jakiś grubas, mający dodatkowo gazy. Raz musieli nawet cucić Nicka, gdy dostał takim wiatrem w twarz. W każdym razie sektor D był ich wspólnym miejscem spotkań. A co za tym szło - rozmów. Jak na przykład dzisiaj.

- Chcecie usłyszeć coś popieprzonego? – spytał Neil, wyjmując jedną rękę z kieszeni skóry i patrząc na dwójkę przyjaciół. Ci tylko kiwnęli w ciszy głowami. Nikt nie mógł niszczyć celebrowania gry Van Halen. No, może Neil mógł, jednak on nie wpisywał się w żaden szablon zachowań. – Kojarzycie tę koszulkę Molly Hatchett, którą nosiłem parę dni temu? Z katem trzymającym zakrwawiony topór i głową skazańca u jego stóp?

- Pewnie! – rzucił Josh, machając ręką jakby zamawiał drinka. Oczywiście nie było ich nawet na niego stać. Zwykle drinki stawiali dziewczynom bogaci synalkowie tatusiów, którzy dostali na szesnastkę Porsche. A oni nimi nie byli i nigdy w życiu nie zamieniliby się z nimi miejscami. Neil wyszczerzył się do przyjaciela. Josh był najwyższy z ich trójki. Prawie sześć i pół stopy to nie byle jaki wzrost. Chłopak poprawił swoją jeansową katanę z kożuchem pod spodem i zaśpiewał werset utworu. Skrzynia, na której siedział o mało się nie przewróciła, tak skakał w rytm puszczonej piosenki ze starego radia, które wynieśli z baraku starego wujka Sama – woźnego ich liceum. Cholera wie, ile lat ma ten dziadek, przemknęło przez myśl Neil’owi, gdy zerknął na radio. W każdym razie woźny nawet nie zauważył, że coś stamtąd zniknęło. Równie ślepy jak głuchy.

- To moja koszulka – wtrącił Nick, patrząc na Neil'a uważnie, ale ten go zignorował. 

- Ta… No więc – kontynuował, uśmiechając się pod nosem. - Mama wysyła nas do kościoła w każdą niedzielę. Musimy się wystroić. Jestem już przed wejściem, a głupi ksiądz nie chce mnie wpuścić.

- Nie możesz się tak ubierać do kościoła, człowieku – rzucił Nick swoim głębokim głosem, uśmiechając się i kręcąc głową.

- Niby czemu? – spytał Neil, nie oczekując odpowiedzi. – Przecież to kościół. Powinni okazywać miłosierdzie. Nie podoba się koszulka? Przebacz mi i wpuść do środka. – Parsknął śmiechem, przypominając sobie minę księdza, gdy pokazał się w tej koszulce. Raczej nie był jego ulubionym parafianinem. 


- Ja wierzę w Boga – rzucił Josh, ożywając nagle. – Ujrzałem go! Doświadczyłem jego mocy! Jest perkusistą Led Zeppelin, a imię jego John Bonham, maleńka! – wykrzyknął, a reszta mu zawtórowała. Gdzieś obok przetoczyła się sporawa grupa zawodników, a w chwilę po nich pod sektor D przyszła czarnowłosa dziewczyna z fioletowymi pasemkami. Włosy związała w dwa kucyki, ale nic nie mogło oderwać uwagi od jej sadomasochistycznych ozdóbek - kolczatek czy obroży na szyi. Do tego miała zdecydowanie za krótkie szorty, podarte rajstopy, wysokie wojskowe buty i pełno kolczyków. Trzymała się za ręce ze swoim napompowanym kolesiem. Po treningu futbolistów zawsze działy się podobne sytuacje. Tylko czemu akurat w naszym sektorze?, pomyślał Josh z grymasem zniesmaczenia na twarzy. Para nawet na nich nie patrzyła, gdy zaczęła się obscenicznie lizać.

- Ej, ludzie! To miejsce publiczne! – krzyknął do nich Josh, obracając się na swojej niestabilnej skrzynce, ale jedyne co dostali w odpowiedzi to środkowy palec gotki. – Hej! Mówię do was! – Josh nie dał się zignorować i krzyczał tak długo, aż w końcu po dłuższej chwili para odkleiła się od siebie i futbolista rzucił:

- Odwróć się w drugą stronę jak ci nie pasuje!

- Idźcie kopulować gdzieś indziej chyba, że chcecie się tłumaczyć przed Kalim.

- Pierdol się, Ambruse! – odkrzyknęła dziewczyna, pokazując ponownie środkowy palec, który aż oślepiał przez włożone pierścienie. Jednak wzięła swojego ‘koteczka’ za rękę i odeszli. Neil pokręcił głową.

- Cholerni goci... - mruknął, wkładając obie ręce do kieszeni kurtki.

- Jak zostanę prezydentem, wydam wojnę tym fanom Gott'a* – rzucił z westchnieniem Nick, po czym spojrzał na Josha i Neila. Ci odmruknęli coś, co miało potwierdzać jego słowa. Gdy odprowadzili wzrokiem parę, wrócili ponownie do przerwanej rozmowy.

- Nie sądzicie, że dobrze byłoby zrobić jakąś próbę? – zagadnął Josh, uderzając raz po raz rękoma o uda. Neil uśmiechnął się pod nosem. Ich zapalony perkusista. Chyba jako jedyny miał szansę wybić się w tym biznesie. On raczej grał dla samego siebie i traktował to jako hobby.  – Za dwa tygodnie mają przyjechać jacyś gitarzyści. Będzie walka o miejsce w Red Tiger, żeby zagrać pod koniec miesiąca. Może w sobotę wpadniecie do mnie i będziemy odgrywać kawałki z The Dark Side of the Moon. Co wy na to? Musimy skopać im dupska, żeby zagrać na urodzinach Berniego.

- Dobry pomysł! – podchwycił Nick. Nie grał na żadnym instrumencie, ale ekscytował się w równym stopniu co oni. Neil razem z Joshem od dłuższego czasu zastanawiali się, czy nie wziąć go jako wokalisty. Szukali odpowiedniego głosu odkąd założyli zespół, a Nick przy nich śpiewał tylko raz. Nawalony, ale wyciągał nieźle. Mogło się udać, pomyślał Neil, patrząc na przyjaciela. – Wchodzisz w to? – spytał Nick, szturchając go w łokieć.

- Jeszcze się pytasz, człowieku – odparł Ambruse, uśmiechając się na samą myśl o wspólnym graniu. Pewnie zaplanują próbę przed południem w trakcie trwania lekcji. Jednak nie przejmowali się tym. Zresztą nic nie mogło im zabronić w robieniu tego, czego chcieli. Zerwanie się z zajęć nie było problemem. Robili to ciągle i zapewne dzisiaj też planowali zrobić sobie wolne. Może po języku angielskim? Mimo, że większość ludzi nienawidziła liceum, oni odbierali je zupełnie inaczej. 

***

- Laski! - krzyknęła mizernie chuda nastolatka, minąwszy grupkę dziewcząt w swym szalonym, niezbyt skoordynowanym biegu. Parę razy potknęła się o nienagannie ułożone płytki szkolnego korytarza i zmuszona była w gorączkowy sposób zawracać po różowe sandały na wysokiej koturnie. - Chooodźcie!

- Wariatko! - pisnęła jedna z uczennic, gdy roztrzepana koleżanka bez zatrzymywania się pociągnęła ją za sobą. - Czego chcesz? - Zmarszczyła brwi, wyrywając się z jej uścisku i rozmasowując sobie nadgarstek. Jackie jedynie odwróciła się przez ramię, zamachała na nie ręką, po czym pośpiesznie wybiegła na dziedziniec.

- O co jej chodziło? - odezwała się jak dotąd wpatrzona w książkę od biologii Victoria.

- Może znalazła na podwórku ropuchę i chciała się pochwalić?

Dziewczyny zachichotały perliście. Owszem, dokładnie w ten sposób, w jaki śmieją się amerykańskie przyjaciółeczki. Frances, Vicky, Chelsea i Diana. Znające się od lat przedszkolnych, nastawione nadzwyczaj sceptycznie do nowej koleżanki z liceum, która od początku pierwszej klasy usilnie mąciła ich względnie poukładany światek. Oczywiście, integrowały się z pozostałymi uczniami, starały się wręcz być nadzwyczaj otwarte w stosunku do ludzi czujących się niekomfortowo ze względu na nowe otoczenie. Jednak ona… Ona. Jackie Parlay… “Co to w ogóle za nazwisko?” - dziwili się wszyscy. Stała się pewnego rodzaju osobą nieporządaną. W wyjątkowych sytuacjach.

- A ja poszłabym jej poszukać. - Diana wdzięcznym gestem odrzuciła na plecy swoje brązowe loki, jednocześnie zatrzaskując metalową szafkę na podręczniki. Z całej czwórki tylko ona z chęcią angażowała się w każdy szalony pomysł tej dziewczyny. I tak właśnie bywało najczęściej. Jackie rzucała jakieś (często niepokojące) propozycje, przyjaciółki niewinnie z niej żartowały, gdy nagle jedna z nich decydowała się podążyć za dziwactwem Parlay.

- Ja…

- Ekhm…

- No nie wiem…

- W sumie dlaczego nie?

- Nie mamy nic lepszego do roboty…

Kręciły nosami. A ostatecznie szukały jej wszystkie.


***

Vicky i Fran wymieniły nerwowe, zaniepokojone spojrzenia, Chelsea zaś obdarowała którąś z nich lekkim szturchnięciem. Diana uniosła wysoko wzrok, zajadając się w najlepsze zakupionym naprzeciw szkoły hot dogiem. Jednak oczy pozostałych trzech, stojących blisko siebie dziewczyn utkwione były w tym samym punkcie.

- Cholera, muszą być gdzieś tutaj! - denerwowała się Jackie, zajadle penetrując wnętrze swojej jarzeniowej torby z koralikami. Ukucnęła na trawniku za gmachem szkoły, będąc doskonale oświetleną przez południowe słońce, a zarazem perfekcyjnie ukrytą przed wścibskimi belframi snującymi się w tych wyjątkowo brzydkich, w jej mniemaniu, okularach.

- Zawołałaś nas, żeby odpalić skuna? - spytała Diana, wyciągając wysoko ręce i ze wzniesioną ku niebu głową okręcała się pomału wokół własnej osi. Parlay zachichotała.

- No coś ty! - parsknęła, energicznie machając ozdobionymi mulinowymi bransoletkami dłońmi w celu pozbycia się wydychanego przez siebie dymu. - A niech mnie cholera! - Wybałuszyła oczy, krztusząc się zalegającą w jej płucach marihuaną.

- Hej, mała! Nie umieraj! - Przestraszyła się Chelsea, mocno klepiąc Parlay po plecach. Tamta jedynie machnęła lekceważąco rękami.

- Nie trzeba, nie trzeba - odkaszlnęła raz jeszcze. Mimo jej zapewnień, w mniemaniu dziewczyn sytuacja nie prezentowała się najlepiej. Być może dlatego, że nie były do czegoś podobnego przyzwyczajone; żadna z nich nie popalała zielska. - Kometa mi poszła czy co? - Jackie zmarszczyła nosek, wywołując delikatne zdezorientowanie na twarzach koleżanek. - Przecież to nie lufka...

Mimo ich czteromiesięcznej znajomości, rudowłosa Frances nie potrafiła przywyknąć, a czasem wręcz nie cierpiała wszystkich tych niezręcznych (niestety częstych) momentów, gdy dziewczyna zaczynała mówić sama do siebie.

- Parlay - odchrząknęła Victoria, na moment zdejmując z głowy swój mały, amarantowy kapelusz. - Miałaś nam coś do powiedzenia - zauważyła.

Tamta jedynie klasnęła w dłonie, a następnie energicznym machnięciem zgasiła skręconego z fioletowej bibułki jointa.

- Tak, tak, słuchajcie! - pisnęła podekscytowana, jednocześnie poprawiając zaciągnięte tu i ówdzie rajstopy. Nie zwracała uwagi na takie rzeczy jak dziury. Fran jednak zauważyła, w duchu przysięgając sobie, że jeszcze jeden taki numer a sama pójdzie z nią na bazar po nowe. - Nie uwierzycie, kto do mnie zagadał!

- Kto? - ożywiła się Chelsea, tym samym rezygnując z zapalenia papierosa.

- Tony Wayne!

- TEN Tony? - zdziwiła się Diana. - Tony futbolista?!

- Nic specjalnego... - mlasnęła Frances z przekąsem, poprawiając usta szminką.

Dziewczyny rozpoczęły swe babskie przekrzykiwania, nie dając dojść egzystującej we własnym świecie Jackie do głosu. Stała pomiędzy nimi z nieprzytomnym uśmiechem, pozwalając by wiatr lekko smagał jej fioletowe włosy. Wspominała chwilę, w której najprzystojniejszy, długowłosy gracz ich szkolnej ligi spytał, czy pożyczy mu ołówek. Jakże zabawnie prezentował się ten seksowny dryblas, piszący jej metalicznym ołówkiem z pomponikiem.

Na dźwięk dzwonka Parlay jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki została wyrwana z transu i puściła się pędem do szkoły. Musiała przecież zajść do biblioteki, wypożyczyć książkę o ssakach Afryki, a już po wszystkim spóźnić się na lekcję swe standardowe, wyliczone z zegarkiem w ręku dwadzieścia minut.

- W każdym razie zaprosił mnie na bal - krzyknęła na odchodnym, by następnie w biegu odgryźć solidny kęs jabłka, pozostawiając swoje koleżanki z wyjątkowo zdezorientowanymi minami.

 ------
* Karel Gott