czwartek, 9 lipca 2015

2. Purple


- Jackie, możesz przestać się wygłupiać? - dobiegł mnie przesadnie wzburzony głos wujka. Westchnęłam ciężko, rzucając stertę papierów na podłogę jego zamglonej od wszechobecnego dymu sypialni. Zmrużyłam oczy, usiłując zwalczyć pieczenie spojówek. Cóż takiego jarał mój zacny Andrew? Nie miałam pojęcia, lecz z pewnością nie należało to do oparów podobnych moim skromnym zasobom naturalnej Marii. Ekstra! Uśmiechnęłam się do siebie, wesoło rzując arbuzową gumę z otwartymi ustami.

- Jackie! - ocknęłam się, z trudem odrywając wzrok od okna oraz przypominając sobie, że jeszcze przed sekundą odczuwałam irytację. Ech, nie szkodzi!

- Już, wujku Andrew! - klasnęłam w dłonie, stojąc pośrodku zagraconego pomieszczenia niczym kosmita uwięziony w nadgryzionej zębem czasu przeszłości. Podobno tak właśnie wyglądałam. Sam to stwierdził. - Przepraszam cię - westchnęłam, schylając się po własnoręcznie wykonany z jego dokumentów samolocik. - Ale te tabelki są choleeernie nudne - przeciągnęłam głoskę i przybrałam pozę małej dziewczynki przymierzającej za dużą sukienkę mamy, jednocześnie posyłając mężczyźnie przepraszający uśmiech.

Poprawiłam swoje srebrne szorty, rozglądając się po skąpanym w popołudniowym słońcu pomieszczeniu. Nie było duże i znajdowało się na czwartym piętrze zabytkowej, monumentalnej kamienicy. Światło wdzierało się do środka przez okna balkonowe wąskimi smugami, które wydawały się martwo zastygać w zakurzonym powietrzu. Odwiedzałam wujka niemal każdego dnia, zaraz po zakończeniu lekcji tudzież innych typowych mi, codziennych rytuałów. Lubiłam tu przychodzić, mimo że staruszek rozsiadał się wtedy w bujanym fotelu i, popalawszy bliżej nieokreślone zioła, prosił mnie o pomoc w porządkowaniu papierów pochodzących z jego niewielkiego biznesu. Prowadził maleńki, acz nadzwyczaj uroczy sklepik z rupieciami, a że nie cieszył się on wystarczająco dużą popularnością - mężczyzny nie stać było na zatrudnienie księgowej.

- Byłaś w szkole? - spytał przeżartym przez używki głosem.

- No pewnie, dlaczego nie? - złapałam się za włosy, wspominając przyjemnie spędzony w budzie dzień. Za każdym razem poruszał te same, nudne tematy. Czasem zastanawiałam się, czy autentycznie go to interesowało. Strzelałam, że tak.

Andrew zerknął na mnie spod lekko zarysowanych, drucikowych okularów.

- A… - odchrząknął znacząco, błądząc wzrokiem po podłodze, której praktycznie nie było widać spod sterty porozrzucanych przeze mnie papierów. - Co z rodzicami...?

- Cholera jasna - krzyknęłam, czując jak mięśnie moich małych palców napinają się, powodując tym samym nieprzyjemne drżenie. - Przepraszam, wujku! - rzuciłam się na swoją super bajerancką, fluorescencyjną torbę z lumpa. - Zapomniałam, że jestem umówiona! Która to... - zerknęłam na jeden ze swoich zegarków. - A NIECH TO SZLAG. Lecę, posprzątam później! - wołałam w chwili, gdy moje nogi już, już pędziły po kręconych schodach.

Czmychnęłam.





Przestępowałam z nogi na nogę, tkwiąc wyczekująco przed dzwiami do domu Diany. Wtem mój wzrok padł na wiszącą na werandzie doniczkę z różową surfinią. Uśmiechnęłam się szeroko i bez namysłu (pomimo butów na koturnie) wspięłam się na palce, by zerwać jeden z kwiatów.

- Jackie? Hej! Co ty wyprawiasz?! - odwróciłam się gwałtownie, patrząc na dziewczynę, która nerwowo oglądała się za siebie, a konkretniej - do wnętrza domu.

Wsunęłam roślinkę za ucho.

- Potrzebuję cię - wyjaśniłam krótko. Dziewczyna uniosła brew. Zamyśliłam się na moment, zachwycając się dzisiejszą pogodą oraz przecudnie pachnącym w danej chwili powietrzem.

- O co chodzi, Parlay? - Diana skrzyżowała ręce na piersiach, lekko mrużąc swoje zielone oczy.

- Ym... Tak. Jak wspominałam, najwspanialszy pod KAŻDYM względem członek naszej szkolnej drużyny zaoferował, bym udała się z nim na bal - wyśpiewałam radośnie. Hej, hej! Czy ja słyszę skowronka?

- Pamiętam - przytaknęła podejrzliwie.

- Muszę... Muszę zatem sprawić sobie jakąś naprawdę odlotową su...

- Odlotową? Kobieto, na jakim ty świecie żyjesz? - drgnęłam nerwowo, słysząc za sobą donośny, męski oraz brzmiący wyjątkowo kpiąco głos. - To ulubione powiedzonko mojej siedemdziesięcioletniej babci!

- Josh? - zdziwiła się Diana, przepuszczając w drzwiach odzianego w skórę dryblasa. - Wracasz o tej porze? - wyglądała na autentycznie zaskoczoną, niemniej ode mnie zresztą. - Czyżbym o czymś zapomniała? To jakieś święto? - zawołała za nim, mimo że chłopak wpakował się już do środka, nie przestając śmiać się ze mnie pod nosem. - Hm. Co mówiłaś? - odwróciła się z powrotem, poprawiając idealnie wymodelowaną fryzurę.

Przygryzłam dolną wargę, usiłując przypomnieć sobie, czego tak właściwie od niej oczekiwałam i jaki był mój plan działania.

- Właściwie... Dowiesz się w swoim czasie - uśmiechnęłam się tajemniczo. - A teraz chodź za mną!


* * *


Tępo patrzyłam na swoje odbicie w ubrudzonym lustrze szkolnej toalety. Nie miałam pojęcia, ile czasu stałam tak bez najmniejszego nawet ruchu, jedynie mrugając i tym samym jeszcze bardziej rozmazując spływający z rzęs tusz. Okej, Jackie.

Pociągnęłam nosem, nerwowym ruchem osuszając wilgotne oczy papierem, gdy nagle... Moim uszom dobiegł perlisty śmiech zbliżających się do łazienki dziewczyn, toteż bez chwili namysłu chwyciłam plecak i wprost rzuciłam się do pierwszej z brzegu kabiny. Zatrzasnęłam się dokładnie w momencie, gdy panny przekroczyły próg tego pachnącego mieszanką różnych perfum, papierosów oraz kanalizacji pomieszczenia.

- Gdzie wczoraj byłaś? Wyglądasz fatalnie - usłyszałam pretensjonalny ton Frances. Modliłam się w duchu, by laski jak najprędzej opuściły toaletę, bo... Cholera! Trwałam w tajemniczej pozycji, kisząc się jak pieprzony ogóras gdzieś pomiędzy kiblem a drzwiami pomazanymi materiałami o przedziwnych konsystencjach. Wygodnie...? No nieszczególnie!

Ruda ponowiła pytanie jeszcze kilka razy, a brzmiąca wyjątkowo mizernie Diana wciąż nie udzielała satysfakcjącującej Fran odpowiedzi.

- Frances! - krzyknęła w końcu. - Daj mi spokój. Źle spałam i tyle.

Przygryzłam paznokcie, nie mogąc zrozumieć, dlaczego dziewczyna nie chce powiedzieć jej prawdy. Przecież nie miała obowiązku wygłaszać szczegółowego streszczenia naszego wczorajszego spotkania... Ale cokolwiek? Przymknęłam powieki, odliczając sekundy do zakończenia całej tej niekomfortowej sytuacji.

- Jak chcesz - mruknęła ruda z nieskrywaną irytacją. - I tak się dowiem - dodała lekko, a ja poczułam, jak moje policzki zaczynają przybierać kolor dojrzałych malin.

Gdy wybiegałam z łazienki pędząc zapalić za szkołą, zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu zaufałam komuś, kogo uważałam za przyjaciela. I co ważniejsze - zaczęłam owego posunięcia dotkliwie żałować.





- Bo wiesz, Mary - trajkotałam sama do siebie, nieumyślnie doprowadzając siedzącą ze mną dziewczynę do frustracji. Nie przejmowałam się tym jednak. - Najpierw coś zrobię, potem tego żałuję... To chyba jakaś jednostka chorobowa - stwierdziłam z przerażeniem, na moment odrywając się od szkicowania uśmięchniętego, jeszcze przystojniejszego niż w rzeczywistości Tony'ego futbolisty.

- Jackson, na litość boską! - wrzasnął nasz popaprany historyk, czym spowodował przestraszone drgnięcia oraz piski paru bardziej nerwowych panienek. Złapał się za głowę i spojrzał na jedną z nich z politowaniem, gdy ta rzuciła się na podłogę w celu odnalezienia przed sekundą upuszczonego pilnika do paznokci.

- Profesorze! - zasalutowałam mu. - Już się zamykam, obiecuję! - ułożyłam usta w podkówkę, w duchu zastanawiając się, czy gość kiedyś wyleczy się z manii nadawania uczniom pseudonimów. Jackson... Bloody Mary... Victorię nazywał Specktra, a Chucka Willsona - Norris. Właściwie jak dla mnie było to całkiem zabawne i poniekąd interesujące.

- Jeszcze. Jedno. Słowo - wycedził, przymykając drżące z irytacji powieki oraz ostrzegawczo grożąc swym nieszczególnie szczupłym palcem. Koleś denerwował się, gdy byłam za głośno, o czym niejednokrotnie dawał mi do zrozumienia podczas lekcji historii.

Jednak... Mimo tego wzajemnie się lubiliśmy; zdawało mi się wręcz, że mogłam zaliczyć go do bardzo wąskiego grona ludzi godnych zaufania. Chyba dlatego, iż jako jedna z nielicznych znanych mi osób profesor Daniel Vince potrafił uszanować ADHD, na które, chcąc, nie chcąc cierpiałam. Pewnie, dostawał białej gorączki, gdy moje trajkotanie nie pozwalało mu na dokończenie niezwykle fascynującego monogolu dotyczącego wypraw Jamesa Cooka. Ale... Halo! W przeciwieństwie do pozostałych belfrów, nie obgadywał mojego, ekhm, problemu na niemalże każdej przerwie. Dla reszty był to pewnego rodzaju rytuał, sposób na wyładowanie napięcia spowodowanego wścieklizną wynikającą ze zbyt niskiej, w ich mniemaniu, pensji oraz niefrasobliwości młodocianych gniewnych. Skąd posiadałam tego typu informacje?

Przecież tak często się tutaj nudziłam. Jakże często zaglądałam w przeróżne miejsca oraz zaszywałam się w takich zakamarkach szkolnego gmachu, w których zdecydowanie znajdować się nie powinnam. W taki też sposób podglądałam ich zacięte, burzliwe dyskusje odbywające się w nauczycielskim. To było... Było na swój sposób przerażające. Zajadłość oraz pycha, bijąca z ich profesorskich twarzy w chwili uczty duchowej, jaką stało się dla nich szczegółowe obgadywanie życia podopiecznych. A wszystkiemu towarzyszył kuszący zapach babeczek jabłkowych, którymi zajadali się niemal zawsze podczas swych rozmów...

Nagle moją uwagę przykuło coś, co z pewnością ucieszyło Mary, historyka oraz resztę maruderów narzekających na niezależną ode mnie gadaninę. Na ten moment bowiem całkowicie zamilkłam, rozglądając się w poszukiwaniu źródła przedziwnych świstów, cichych stuknięć oraz głosów, nawołujących moje imię.

O żesz w mordę!

Osunęłam się na krześle i poczułam, jak robię się coraz bardziej czerwona. Po chwili jednak ponownie spojrzałam przez okno, chcąc utwierdzić się, że nie mam przywidzeń.

“Pssst! Jackie!"

A jednak! Myślałam, że umrę! Moje błękitne oczy wpatrywały się wprost na stojącego przed budynkiem Tony'ego i nie do końca rejestrowały to, co właściwie chłopak usiłował mi przekazać.

- Profesorze Vince! - krzyknęłam w tej wzniosłej chwili, w której ostatecznie oderwałam tęczówki od Wayne'a nakazującego mi zejść na dół. Mężczyzna zmarszczył brwi, wykrzywiając usta w bliżej nieokreślonym grymasie. - Wiem, że zostało jeszcze dwadzieścia minut, aczkolwiek jestem zmuszona opuścić salę właśnie teraz - wypaliłam, a twarz nauczyciela nieoczekiwanie przybrała wyraz ulgi przemieszanej z zaskoczeniem i jednoczesną nadzieją. - Lepiej niech pan...

"Niech pan nie pyta" - nie dokończyłam, gdyż ożywiony profesor wszedł mi w słowo.

- Tak, leć, Parlay, leć! Nie trzymam cię - zachichotał nerwowo, zaś w jego oczach dostrzegłam błyski zadowolenia i satysfakcji, którą bezskutecznie usiłował ukryć pod maską rzekomej troski. - Oczywiście... To pewnie coś ważnego, więc... - odchrząknął znacząco, na co ochoczo przytaknęłam, po czym wybiegłam z sali tak szybko, na ile pozwalały mi zdrętwiałe od ciągłego siedzenia na tyłku nogi.


5 komentarzy:

  1. Tak. Jackie to zdecydowanie moja ulubiona postać ze wszystkich. Barwna taka, wesoła. Uwielbiam ją. Jej tok rozumowania jest świetny XD I ma fioletowe włosy, kolejny powód, dlaczego ją kocham XD
    A cały rozdział jest dziwnie magiczny, jakkolwiek to nie brzmi XD
    Najbardziej rozbawiła mnie ta sytuacja z Tonym haha.
    I tylko się zastanawiałam, dlaczego Jackie płakała w tej toalecie...
    Poza tym, to gadanie do samej siebie, jest niezykle zabawne, a z drugiej strony fajne.
    Jackie jest naprawdę niewzykle oryginalną postacią, przynajmniej moim zdaniem.
    Rozdział tez mi się bardzo podobał, bawił, wciągał, i potrafi zaczarować człowieka. No tylko krótki był, to jedyny minus XD
    Ah! I Josh się pojawił! Rozumiem, że Josh i Diana są rodzeństwem? Ciekawe gdzie były, że Diana, aż tak źle wyglądała XD
    No i nie wiem co mam jeszcze napisać...
    O, wiem. Warto byłoby wspomnieć o nauczycielu histroii, w końcu też jakis tam bohaterm. Sympatyczny koleś, chociaż z drugiej strony taki jakiś... no dziwny. Pierwszy raz się spotykam z czymś takim, żeby nauczyciel puszczał ucznia/uczennicę 20 minut przed dzwonkiem. z nieznanego powodu XD Ale to pewnie ze mną jest coś nie tak hahah!
    No, tak więc, świetny rozdział, (do tej pory mój ulubiony, bo z Jackie, ale nieważne XD) mam nadzieję, że 3 pojawi się niedługo.
    /Lili

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie to opowiadanie jest EKSCYTUJĄCE ! Już nie mogę doczekać się spotkania Neil'a i Jackie :o Dwie najlepsze blogerki piszące jedno opowiadanie ZAJEBIASZCZO !!! Po tych słowach niestety nastąpiło zwolnienie maszyny losującej,komentująca nie wie co ma pisać dalej :I Umm no to życzę dużo weny,btw do następnego ! AHOJ!

    OdpowiedzUsuń
  3. Napiszę ogólnie, to opowiadanie jest bardzo fajne. Podoba mi się:)
    Bez urazy, ale nie będę się rozpisywać. Po prostu: czekam na następny rozdział:)
    Pozdrawiam = ]

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy rozdział :)
    Jackie jest niezwykła! Bardzo żywiołowa, wesoła, oryginalna... taki trochę lekkoduch, nieprawdaż? Lubię jej postać. Ba... nie da się jej nie lubić. Jest niezwykle pozytywnym stworzeniem. Wywołuje uśmiech na twarzy i sprawia, że myśli przybierają nieoczekiwany obrót. Jest zaskakująca, przez co nie wiadomo co jej wpadnie do głowy. Po niej można się spodziewać wszystkiego.
    Zastanawia mnie fakt- co ona robiła z Dianą? To bardzo frapujące, ta niepewność co do zapewne zwariowanego zajęcie, które owionęła mgła tajemniczości.
    No i Josh. Co tu dużo mówić? Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wyluzowany ten wujek Endriu. Gdybym ja miała takich wujków… To nie musiałabym się z nimi drzeć kotów. A tak, to najchętniej wywaliliby mnie ze swojej idealnej rodzinki na zbity pysk. Nawet się do niech nie odzywam, a co tu o pomaganiu mówić. Sklepik wujka Endriu to taki ze starociami? Uwielbiam takie sklepy!
    Co tej Jackie się stało, że taka zapłakana w tym kiblu się zabarykadowała? Ja zamykałam się w szkolnym kiblu, gdy nie chciałam iść na jakąś lekcję, a także nie chciałam dać się złapać nikomu z grona pedagogicznego. W liceum z imienia i nazwiska znały mnie nawet sprzątaczki, przesrany żywot.
    Ileż bym dała za takiego nauczyciela historii. To niebywałe, że profesor Vince nie zaczął trajkotać o tym, że bierze odpowiedzialność za życie uczniów, bla, bla, bla. Ile się tego trzeba nasłuchać, gdy chce się czmychnąć pięć minut wcześniej z lekcji, żeby zdążyć na autobus.
    Ten Tony to całkiem zawrócił jej w główce!

    OdpowiedzUsuń