piątek, 24 lipca 2015

3. Mr. Dynamite

Perry says:
Wybaczcie na wstępie starej Perry. Wakacje i brak czasu {JAK?!} nie pozwoliły mi odwiedzić niektórych z Was, ale mam nadzieję, że nadrobię i to i odpisanie na Wasze komentarze. Na razie - witam z nowym rozdziałem!



           - Spotkałam dziś w sklepie Alice. Ich córka poszła w końcu do liceum. Twojego liceum, Neil. Nawet nie wiedziałam, że jesteście w tej samej szkole.

- Pasjonujące – odmruknąłem, pokazując jej, żeby podała mi miskę z czymś, co wyglądało jak… Flaki? Z niepewnością odebrałem to od mamy i powoli podsunąłem pod nos. Uniosłem jedną brew, nie mogąc zidentyfikować tego czegoś.

- To fasolka szparagowa - powiedziała moja rodzicielka, w ogóle nie podnosząc na mnie wzroku. Uff… To tylko warzywka przegotowane na praktycznie jednolitą papkę, jednak mimo wszystko postanowiłem podziękować. Odechciało mi się jeść i oddałem to coś ojcu. Ten chętnie zabrał się za opróżnianie naczynia i zajmowanie zieloną ciapką talerza. Lekko mnie zemdliło, gdy na to patrzyłem, więc szybko przeniosłem uwagę na wazon pośrodku stołu.

– W sobotę jadę do Josha. Będziemy grać nowe kawałki. Powinniśmy ćwiczyć przed urodzinami Berniego - poinformowałem starszyznę. 

- Bal przypadkiem nie jest w sobotę? - zagadnęła lekkim tonem mama.

- Jest i co z tego? – Spojrzałem na nią pytająco, rozkładając ręce. Nie wiem, skąd miała te wszystkie informacje o tym, co dzieje się w mojej szkole. Chociaż kto wie, co robią te wszystkie rodzicielki na zebraniach. Ile to już razy słyszałem ‘Pani Rawman widziała jak paliłeś.’, ‘Podobno znowu cię nie było na zajęciach profesora Scully’ego’. Bla bla bla. W kółko to samo.

- Nie odzywaj się tak do matki! – wtrącił się ojciec. Wydmuchałem ciężko powietrze, babrając widelcem w talerzu. Przez chwilę panowała cisza, którą przerwała mama, odchrząkując znacząco.

- Może byś ją zaprosił? Jeszcze nikogo tam nie zna…

- Minęły już cztery miesiące. Nie jest świeżakiem. I mam dziewczynę, zgoda? – rzuciłem nieco zirytowany. Zaczynało się.

- No, właśnie. I w tym tkwi problem. Nie macie nawet dwudziestu lat. Jesteście za młodzi, żeby podejmować decyzje na całe życie - mruknęła łagodnie mama. Ta kobieta chyba nigdy nie podnosiła głosu. 

- Coooo? - spytałem, patrząc na nią z kompletnym niezrozumieniem na twarzy i opierając się o krzesło. O co teraz chodziło?

- Matka chce powiedzieć, że Emily źle na ciebie wpływa - mruknął ojciec, wrzucając do swojej jamy gębowej kolejną porcję zielonej papki. Nie. Naprawdę musiałem odwrócić wzrok. Zaraz zwrócę, jeśli spojrzę na to jeszcze raz.

- I co? Chcecie mnie teraz wyswatać z jakąś smarkulą? - spytałem ponownie, nie rozumiejąc, do czego zmierzali.

- Podobno jest bardzo mądra jak na swój wiek.

- Ma różowe włosy – odparłem, patrząc na mamę spode łba.

- Naprawdę? – spytała, wyglądając przez milisekundę na zaskoczoną. Jednak po chwili wzruszyła ramionami. – No, cóż. Jedni się malują, inni farbują na różowo włosy. Przywilej młodości. Pamiętasz jak przyprowadziłeś tę dziewczynę w czarnych lokach? Tą co była kleptomanką? Miałam od razu co do niej przeczucie. To samo mam z Emily!

- Miałem dwanaście lat. I robiliśmy projekt na geografię - urwałem na chwilę, patrząc na oboje rodziców. - Mamo, zresztą Josh też tam był. Zabrała nam po długopisie. Wy chyba robicie teraz wszystko, byle bym tylko nie spotykał się z Em. Gdybym przyszedł z nią i z chłopakiem, wybralibyście kolesia, bo po prostu jej nie lubicie.

- Od Emily czuć było papierosy, gdy przyszła tu pierwszy raz - odpowiedziała mama, zmieniając temat, a tak naprawdę ignorując moją wypowiedź. Rozłożyłem ręce, po czym te opadły mi bezwładnie wzdłuż ciała. Oni nie słuchali, co mówiłem. Nic nie mogło zmienić ich zdania.

- Mój znajomy kiedyś palił - wtrącił ojciec. Przewróciłem oczami, ale w końcu na niego spojrzałem.

- I co się z nim stało? - spytałem w ogóle niezainteresowany.

- Umarł!

Przewróciłem oczami drugi raz. Zapomniałem, że oni na siłę chcieli naprowadzić mnie na dobrą drogę. Tak, bo się staczałem na samo dno i tylko Jezus mógł mnie ocalić!

- Zmieniłeś zdanie co do soboty? - zaświergotała matula. 

– W życiu nie pójdę na denną potańcówkę z disco, gdzie sławne dzieciaki eksperymentują z seksem w ich superzajebistych autach – mruknąłem.

- Uważaj na słowa! - warknął ojciec.

- To prawda, tato – odparłem, wzruszając ramionami.

- Do naszej szkoły chodziła kiedyś dziewczyna, która uprawiała seks przedmałżeński.

Spojrzałem na mamę, ale ta tylko patrzyła na ojca i kiwała głową w potwierdzeniu jego słów. Cholera. Zabierzcie mnie stąd.

- I wiesz co się z nią stało? Umarła!

- Za dużo seksu?

- Nie! Z przedawkowania. Zażywała heroinę!

- W liceum jest czas na naukę i na kontakt z rówieśnikami. Powinieneś udzielać się towarzysko - dodała mama, poprawiając się na krześle, wciąż trzymając sztućce w górze. Przechyliłem się przez stół w jej stronę.

- Mówisz jakbym nigdzie nie wychodził. Powiedz mi – ile czasu spędzam w domu podczas tygodnia? Noce i trochę niedzieli? – spytałem, patrząc mamie w oczy, ale nie oczekiwałem odpowiedzi. Widziałem, że zbiło ją to z tropu. Opuściła wzrok i zaczęła zajmować się swoją kolacją. Chwilę powbijałem widelec w jakieś klopsy i dodałem:

- Moglibyście czasami się zainteresować tym, co robię, a nie zawracać sobie głowę ciągle Deanem. To najczęściej ja ściągam go z…

- Dosyć! – Ojciec uderzył pięścią w stół i spojrzał na mnie uważnie. – Nie będę słuchał tych plugastw! Dokończ kolację albo wynocha!

Z radością rzuciłem widelec, wziąłem wiszącą na oparciu krzesła kurtkę i wybiegłem z domu. Już myślałem, że będę musiał słuchać ich przez cały wieczór. Nawet zbytnio się nie zastanawiając, poszedłem w stronę domu Josha. Byłem stuprocentowo pewny, że siedzi w garażu grając jakiś kawałek na swojej wielkiej perkusji. Nigdzie nie ruszaliśmy się sami. Zawsze robiliśmy wszystko wspólnie. No, może prócz momentów kiedy byłem sam na sam z Em. Jednak i tak fakt, że Emily była z naszą paczką ograniczało nasze rozdzielenie.

Postawiłem kołnierz skóry i przebiegłem na drugą stronę ulicy. Nie wiem, co zmusiło moich starych do tych wszystkich bezpodstawnych oskarżeń. Jednak nie miałem czemu się dziwić. Od zawsze byli podejrzliwi, a od wpadki Deana ta podejrzliwość zdwoiła się jeszcze bardziej. I to nie w stosunku do niego, a do mnie. Za każdym razem jak wpadałem z jakąś głupotą pokroju jarania blantów za budą, wpadali w histerię. Głównie matka, ojciec po prostu darł się, że marnuję sobie życie.

Wyjąłem papierosa z kieszeni i na chwilę przystanąłem, żeby go odpalić. Zapałka zajęła się ogniem z charakterystycznym dźwiękiem i po chwili czułem jak dym wpełza mi do gardła. Uspakajająco. Co prawda i tak wolałem trawę, ale aktualnie nie chciało mi się robić skrętów. Jakiś dzielnicowy menel spytał mnie, która godzina, ale odpowiedziałem, że nie noszę zegarka. Jeden dostałem na pierwszą komunię, ale oczywiście zgubiłem. Wszystko gubiłem. A w sumie gubiłem wszystko, co nie było mi potrzebne, a dla rodziców miało istmie zbawicielską wartość.

Zastanawiałem się czy Josh będzie wolny, czy też w tym momencie je kolację ze swoją wspaniałą rodzinką. Ja miałem Deana, McTeller miał siostrę i jakoś specjalnie się nią nigdy nie interesowałem. Była trzy lata młodsza i odkąd pamiętam cholernie dziewczęca. Nigdy nie lubiła z nami przebywać, a my z nią, chociaż czasami Josh musiał się nią zajmować, co było istną tragedią. Gdy my chcieliśmy iść posłuchać jakiegoś zespołu, ta upierała się, że idzie do galerii i nigdzie indziej. Emily w takich sytuacjach po prostu zwyzywała dzieciaka i  szła w swoją stronę, jednak razem z Nickiem nie chcieliśmy zostawiać biednego Josha na pastwę rozwydrzonej smarkuli i w trójkę chodziliśmy za nią po sklepach, w których i tak nic nie kupowała tylko paradowała dumna i co chwilę nas poganiała. Nick był jedynakiem na jego szczęście, a Emily miała dwóch starszych braci, którzy dawno się pożenili i mieli dzieci. Nie byłem nawet pewny czy mieszkali w tym samym stanie. Chociaż drugi koniec LA to też prawie jak inny stan. Nie lubiła o nich rozmawiać. Zresztą w ogóle  nie poruszała tematu rodziny.

Odetchnąłem, widząc już zapalone światła w domu McTellerów. Całe szczęście nie musiałem wchodzić do środka, bo odkąd pamiętam wchodziliśmy do garażu od tyłu.  Potem przerobiliśmy dawne miejsce spotkań na salę prób. Rodzice Josha nie robili problemów, bo idealnie wyciszyliśmy miejscówkę kartonami od jajek. Dodatkowym punktem był aktualny brak samochodu. McTellerowie nie ruszali się nigdzie dalej niż na linii praca – sklep – dom, a w wykonaniu młodszych szkoła – dom, a wszystkie te ośrodki znajdowały się w najbliższej okolicy. Do tego non stop jeździły autobusy, więc jak na razie nie musieliśmy martwić się o salę prób. Jak zwykle obszedłem dom McTellerów i otworzyłem drzwi znajdujące się obok żelaznego kosza. Już nie raz wpadałem na niego wchodząc lub wychodząc z garażu, powodując zawał pani McTeller, która sadząc, że to włamywacz, dzwoniła po policję. A potem jak ostatni idiota musiałem się tłumaczyć, co robiłem o tej porze w garażu sąsiadów. Tym razem jednak udało mi się go obejść i bez problemu dostać się do środka. Wymacałem światło, po czym rozejrzałem się po wnętrzu, szukając miejsca, gdzie mógłbym rzucić kurtkę. Jak zwykle padło na wielki stary fotel. Było to chyba moje ulubione siedzisko. Parę razy zastanawiałem się czy nie przerwać rutyny i zwyczajnie nie przesiąść się w róg na stołek, ale jakoś nigdy nie podjąłem próby. Wziąłem gitarę i usiadłem więc w fotelu, czekając na Josha. Światło w garażu zawsze go alarmowało, że ktoś z nas, Nick albo ja, siedzi u niego w garażu. Często przychodziliśmy tu wspólnie z Newmanem, ale jeśli jego tu nie było, to po prostu oznaczało, że zasnął albo naprawdę nie może przyjść. Nick mieszkał po drugiej stronie ulicy kilka domów w prawo i zawsze pojawiał się w dziesięć minut po zapaleniu się świateł. Było naprawdę mało prawdopodobne żeby ktoś inny niż my przebywał w garażu. Raz tylko z Nickiem weszliśmy do środka, bo paliło się światło, jednak co tam zastaliśmy, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. O pierwszej w nocy zastaliśmy tam pana McTellera z siekierą w szlafroku, obryzganego krwią. Darliśmy się jak pojebani i uciekliśmy najszybciej jak to było tylko możliwe. Dopiero następnego dnia okazało się, że ojciec Josha szukał siekiery, żeby porąbać drewno, ale przypadkowo nadepnął na jedną z naszych balonowych pułapek. I wtedy też dowiedzieliśmy się, że pan McTeller ma problemy ze snem i czasem robi coś takiego, gdy nie może spać. Już nigdy więcej nie spojrzałem na tego kolesia tak samo.

Grałem jakiś kawałek, gdy coś łupnęło w suficie. Spojrzałem do góry, zastanawiając się, co się działo w pokoju młodej McTeller. Nigdy tam nie byłem, ale wiedziałem, że mieszkała nad garażem i miała największy pokój. Jednak nie dane mi było zastanawiać się dłużej, bo w tej samej chwili wszedł do naszej sali prób Josh we własnej osobie.

- Siemanko, stary - rzucił tylko, po czym spytał:

- Nie ma Newmana?

- Jeszcze nie.

Chciałem coś dodać, ale znowu coś spadło w pokoju u góry i się zamknąłem, patrząc tam ponownie ze zmarszczonymi brwiami. Stelaż na którym powiesiliśmy lampy zachybotał się niebezpiecznie.

- Co tam się dzieje? - rzuciłem, unosząc w górę jedną brew i zerkając na Josha. Ten tylko przewrócił oczami i wskoczył na podest, gdzie stała perkusja.

- Przyszła do niej jakaś jej koleżanka. Ta ruda. Mówiłem ci o niej - mruknął, zrzucając katanę i siadając za bębnami. Chwilę poskakał na swoim krzesełeczku, ustawił wysokość, po czym wziął pałeczki, bawiąc się nimi w palcach.

- O kim mi znowu mówiłeś, człowieku? - spytałem, kręcąc głową w rytm własnego, przed chwilą skomponowanego solo. Josh obrzucił mnie niezrozumiałym spojrzeniem, więc dodałem:

- Sorka. Nie słuchałem cię, stary.

- Ta ruda laska z pierwszej klasy. Kojarzysz? - spytał ponownie McTeller, siląc się na miły ton.

- Waży sto kilo, że się cały sufit rusza? - rzuciłem, patrząc na gryf gitary i kontrolując brane przeze mnie chwyty. Usłyszałem jak Josh uśmiechnął się pod nosem.

- Jeśli tak to się dobrze kamufluje - odpowiedział, wstając i podchodząc do szafki, na której leżały wielkie słuchawki. Josh był bardzo ostrożny, jeśli chodziło o jego słuch. Raz bał się, że go stracił, gdy ustawiłem wzmacniacz zaraz za perką w celach doświadczalnych i zagrałem na cały regulator. Potem przez dwa tygodnie McTeller darł się do wszystkich, obojętnie czy stali daleko czy blisko. Sam bałem się, że ogłuchnę, gdy zapodał mi dość sporą ilość decybeli zaraz przy uchu.

- Czekamy na Nicka? - spytałem, patrząc uważnie na Josha pochłoniętego ustawianiem bębnów pod odpowiednim kątem. Ten tylko pokiwał głową, po czym zszedł ze swojej małej sceny i walnął się obok na kanapę. Wyciągnął nogę i włączył butem mały telewizorek z odtwarzaczem video obok. Chwilę odczekaliśmy, aż wszystko się ustawiło, a ze starych głośników wydobyły znajome dźwięki pianina.


Oglądaliśmy koncert Styx w kółko i w kółko od dobrych kilku miesięcy. Byliśmy wręcz profesjonalistami w wyszukiwaniu się geniuszu w każdej piosence. Muzycznie Come Sail Away łączyło w sobie żałosną, balladową sekcję na otwarcie. Sądziliśmy, że to przez te podobne do fortepianu i syntezatorów przerywniki. Dopiero w połowie drugiej połowie wersji albumu była minutowa syntezatorowa przerwa. Nawet nie zauważyliśmy, gdy do garażu wszedł Nick i w zwolnionym tempie machał rękoma nad głową i udawał Dennisa DeYoung'a. Pląsał za naszymi plecami, gestykulując odpowiednio do każdego słowa. Patrzyliśmy na niego przez większość piosenki i rżąc z wyśmienitego aktorstwa. Kompletnie wyparowali mi z głowy rodzice, Dean i ich głupie gadki. Byłem w zdecydowanie za dobrym towarzystwie, żeby sobie tym teraz zaprzątać głowę. Nawet nie zwracaliśmy uwagi na hałas z góry, tylko poruszaliśmy się w dziwnych, prawie naćpanych ruchach do piosenki. W odpowiednim momencie wydarliśmy się razem, śpiewając refren zaraz po mocnym gitarowym riffie. Do tego od czasu do czasu patrzyliśmy na ekran, naśladując zachowanie muzyków na scenie. Musieliśmy się uczyć odpowiednich ruchów. Estrada oznacza jakiś poziom w końcu. Jednak praktycznie w ogóle nie musieliśmy już gapić się w telewizorek. Znaliśmy cały koncert na pamięć, łącznie z twarzami koncertowiczów, które kamerzysta filmował w niektórych momentach. W każdym razie to było jedną z rzeczy, które uwielbialiśmy robić. Czy robiliśmy z siebie kompletnych debili? Pewnie tak, jednak i tak byliśmy mniejszymi przegrańcami niż cała pieprzona reszta świata.

W końcu jednak piosenka dobiegła końca, a my walnęliśmy się na kanapie. Znaczy Nick i Josh, bo ja zająłem swoje honorowe miejsce na fotelu. Wziąłem ponownie gitarę, grając coś na sucho.

- No, to... - zaczął McTeller, patrząc uważnie na mnie, a potem na Newmana. - Co powiecie na małą próbę?

- Jestem jak najbardziej za, człowieku! - rzucił podniecony Nick, uderzając rękoma w oparcie kanapy.

- Tylko, że wiesz... - mruknął Josh. - Potrzebny nam wokalista...

- No to przecież szukacie. Znalazł się?

- Właśnie w tym rzecz, że nie i dlatego...

- Masz śpiewać, stary! - wtrąciłem się, nie mogąc znieść guzdrania się McTellera. Zawsze chciał dobrze i żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Święty człowiek się znalazł. - Po prostu jeśli mamy zagrać na urodzinach u Berniego, potrzebujemy wokalisty, a nie mamy już czasu żeby szukać. Basem zajmie się Chris. Już zresztą ustaliliśmy, że ty będziesz śpiewał.

- Co? - mruknął Nick, patrząc na mnie pytająco, ale nie odezwałem się, więc przeniósł uwagę na Josha. - O czym on mówi?

- Jesteś głuchy? Jesteś w zespole, człowieku - mruknąłem, nie podnosząc wzroku znad gitary.

- Dobrze ci szło dwa tygodnie temu - poparł mnie McTeller.

- Ta... Tylko, że to było po ostrym jaraniu - rzucił Nick z niezrozumieniem na twarzy. - W dodatku to nawet nie było granie. Wszyscy byliśmy nawaleni.

- A ty myślisz, że Roger Daltrey występował kiedykolwiek na trzeźwo? - spytałem, mając dość tych pretensji Newmana. Zawsze chciał być częścią zespołu, a teraz robił z tego problem.

- Tylko że wy już za mnie zdecydowaliście.

- Nie. Po prostu spróbuj jeszcze raz - dodał Josh, starając się ratować sytuację. - Coś prostego. Może Rockin' In The Free World?

- Jeśli to ci pomoże, zatankuj sobie dwa browce - mruknąłem, wstając i podłączając gitarę. - Ja zaczynam próbę. Nie wiem jak wy - dodałem, patrząc na nich i czekając, aż ruszą tyłki.

***

- Chryste. To było coś - mruknął Nick, podając mi papierosa, którego paliliśmy we trójkę. Ekonomiczność to podstawa dzisiejszego świata. Siedzieliśmy na schodach tarasu przed domem McTellerów, gapiąc się na przejeżdżające samochody. - Dobrze, że powiedziałem wam, że chcę śpiewać, co nie? - rzucił, patrząc najpierw na mnie, a potem na Josha. Już chciałem coś powiedzieć, ale uprzedził mnie nasz bębniarz:

- No, właśnie.

Rzuciłem mu nieme pytanie 'Co do...?!', ale ten tylko rozłożył ręce i pokręcił głową. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywały od czasu do czasu chichoty dziewczyn w pokoju Diany.

- Gdybym był jej bratem, zainteresowałbym się, co się tam dzieje - powiedział tym swoim niskim głosem Newman, obracając się i patrząc na Josha. Mimowolnie podniosłem głowę w stronę okna pokoju z różową firanką.

- Dobrze, że nie mam młodszej siostry - wymruczałem, zaciągając się papierosem. - Wpierdalałabym moją Nutellę.

Gapiłem się przed siebie, ale gdy poczułem uważne spojrzenia chłopaków, zerknąłem w ich stronę i rzuciłem:

- No co?!

- Rozumiem cię, stary. Może brać wszystko, ale niech trzyma swoje lepkie łapska z dala od mojego jedzenia - mruknął z powagą Nick, kiwając głową.

- Chłopie, przecież jesteś jedynakiem!

- No, właśnie! Zastanawiałeś się czasem dlaczego? - spytał Newman, patrząc na mnie swoim dziwnym spojrzeniem.

- Zaczynam się ciebie normalnie bać, człowieku - odpowiedziałem, po czym odsunąłem się nieco w bok.