Perry says:
Wybaczcie na wstępie starej Perry. Wakacje i brak czasu {JAK?!} nie pozwoliły mi odwiedzić niektórych z Was, ale mam nadzieję, że nadrobię i to i odpisanie na Wasze komentarze. Na razie - witam z nowym rozdziałem!
- Spotkałam dziś w sklepie Alice. Ich córka poszła w końcu do liceum. Twojego liceum, Neil. Nawet nie wiedziałam, że jesteście w tej samej szkole.
-
Pasjonujące – odmruknąłem, pokazując jej, żeby podała mi miskę z czymś, co
wyglądało jak… Flaki? Z niepewnością odebrałem to od mamy i powoli podsunąłem
pod nos. Uniosłem jedną brew, nie mogąc zidentyfikować tego czegoś.
-
To fasolka szparagowa - powiedziała moja rodzicielka, w ogóle nie podnosząc na
mnie wzroku. Uff… To tylko warzywka przegotowane na praktycznie jednolitą
papkę, jednak mimo wszystko postanowiłem podziękować. Odechciało mi się jeść i
oddałem to coś ojcu. Ten chętnie zabrał się za opróżnianie naczynia i
zajmowanie zieloną ciapką talerza. Lekko mnie zemdliło, gdy na to patrzyłem,
więc szybko przeniosłem uwagę na wazon pośrodku stołu.
–
W sobotę jadę do Josha. Będziemy grać nowe kawałki. Powinniśmy ćwiczyć przed
urodzinami Berniego - poinformowałem starszyznę.
-
Bal przypadkiem nie jest w sobotę? - zagadnęła lekkim tonem mama.
-
Jest i co z tego? – Spojrzałem na nią pytająco, rozkładając ręce. Nie wiem,
skąd miała te wszystkie informacje o tym, co dzieje się w mojej szkole. Chociaż
kto wie, co robią te wszystkie rodzicielki na zebraniach. Ile to już razy
słyszałem ‘Pani Rawman widziała jak paliłeś.’, ‘Podobno znowu cię nie było na
zajęciach profesora Scully’ego’. Bla bla bla. W kółko to samo.
-
Nie odzywaj się tak do matki! – wtrącił się ojciec. Wydmuchałem ciężko
powietrze, babrając widelcem w talerzu. Przez chwilę panowała cisza, którą
przerwała mama, odchrząkując znacząco.
-
Może byś ją zaprosił? Jeszcze nikogo tam nie zna…
-
Minęły już cztery miesiące. Nie jest świeżakiem. I mam dziewczynę, zgoda? –
rzuciłem nieco zirytowany. Zaczynało się.
-
No, właśnie. I w tym tkwi problem. Nie macie nawet dwudziestu lat. Jesteście za
młodzi, żeby podejmować decyzje na całe życie - mruknęła łagodnie mama. Ta
kobieta chyba nigdy nie podnosiła głosu.
-
Coooo? - spytałem, patrząc na nią z kompletnym niezrozumieniem na twarzy i
opierając się o krzesło. O co teraz chodziło?
-
Matka chce powiedzieć, że Emily źle na ciebie wpływa - mruknął ojciec,
wrzucając do swojej jamy gębowej kolejną porcję zielonej papki. Nie. Naprawdę
musiałem odwrócić wzrok. Zaraz zwrócę, jeśli spojrzę na to jeszcze raz.
-
I co? Chcecie mnie teraz wyswatać z jakąś smarkulą? - spytałem ponownie, nie
rozumiejąc, do czego zmierzali.
-
Podobno jest bardzo mądra jak na swój wiek.
-
Ma różowe włosy – odparłem, patrząc na mamę spode łba.
-
Naprawdę? – spytała, wyglądając przez milisekundę na zaskoczoną. Jednak po
chwili wzruszyła ramionami. – No, cóż. Jedni się malują, inni farbują na różowo
włosy. Przywilej młodości. Pamiętasz jak przyprowadziłeś tę dziewczynę w
czarnych lokach? Tą co była kleptomanką? Miałam od razu co do niej przeczucie.
To samo mam z Emily!
-
Miałem dwanaście lat. I robiliśmy projekt na geografię - urwałem na chwilę,
patrząc na oboje rodziców. - Mamo, zresztą Josh też tam był. Zabrała nam po
długopisie. Wy chyba robicie teraz wszystko, byle bym tylko nie spotykał się z
Em. Gdybym przyszedł z nią i z chłopakiem, wybralibyście kolesia, bo po prostu
jej nie lubicie.
-
Od Emily czuć było papierosy, gdy przyszła tu pierwszy raz - odpowiedziała
mama, zmieniając temat, a tak naprawdę ignorując moją wypowiedź. Rozłożyłem
ręce, po czym te opadły mi bezwładnie wzdłuż ciała. Oni nie słuchali, co
mówiłem. Nic nie mogło zmienić ich zdania.
-
Mój znajomy kiedyś palił - wtrącił ojciec. Przewróciłem oczami, ale w końcu na
niego spojrzałem.
-
I co się z nim stało? - spytałem w ogóle niezainteresowany.
-
Umarł!
Przewróciłem
oczami drugi raz. Zapomniałem, że oni na siłę chcieli naprowadzić mnie na dobrą
drogę. Tak, bo się staczałem na samo dno i tylko Jezus mógł mnie ocalić!
-
Zmieniłeś zdanie co do soboty? - zaświergotała matula.
–
W życiu nie pójdę na denną potańcówkę z disco, gdzie sławne dzieciaki
eksperymentują z seksem w ich superzajebistych autach – mruknąłem.
-
Uważaj na słowa! - warknął ojciec.
-
To prawda, tato – odparłem, wzruszając ramionami.
-
Do naszej szkoły chodziła kiedyś dziewczyna, która uprawiała seks
przedmałżeński.
Spojrzałem
na mamę, ale ta tylko patrzyła na ojca i kiwała głową w potwierdzeniu jego
słów. Cholera. Zabierzcie mnie stąd.
-
I wiesz co się z nią stało? Umarła!
-
Za dużo seksu?
-
Nie! Z przedawkowania. Zażywała heroinę!
-
W liceum jest czas na naukę i na kontakt z rówieśnikami. Powinieneś udzielać
się towarzysko - dodała mama, poprawiając się na krześle, wciąż trzymając
sztućce w górze. Przechyliłem się przez stół w jej stronę.
-
Mówisz jakbym nigdzie nie wychodził. Powiedz mi – ile czasu spędzam w domu
podczas tygodnia? Noce i trochę niedzieli? – spytałem, patrząc mamie w oczy,
ale nie oczekiwałem odpowiedzi. Widziałem, że zbiło ją to z tropu. Opuściła
wzrok i zaczęła zajmować się swoją kolacją. Chwilę powbijałem widelec w jakieś
klopsy i dodałem:
-
Moglibyście czasami się zainteresować tym, co robię, a nie zawracać sobie głowę
ciągle Deanem. To najczęściej ja ściągam go z…
-
Dosyć! – Ojciec uderzył pięścią w stół i spojrzał na mnie uważnie. – Nie będę
słuchał tych plugastw! Dokończ kolację albo wynocha!
Z
radością rzuciłem widelec, wziąłem wiszącą na oparciu krzesła kurtkę i
wybiegłem z domu. Już myślałem, że będę musiał słuchać ich przez cały wieczór.
Nawet zbytnio się nie zastanawiając, poszedłem w stronę domu Josha. Byłem
stuprocentowo pewny, że siedzi w garażu grając jakiś kawałek na swojej wielkiej
perkusji. Nigdzie nie ruszaliśmy się sami. Zawsze robiliśmy wszystko wspólnie.
No, może prócz momentów kiedy byłem sam na sam z Em. Jednak i tak fakt, że
Emily była z naszą paczką ograniczało nasze rozdzielenie.
Postawiłem
kołnierz skóry i przebiegłem na drugą stronę ulicy. Nie wiem, co zmusiło moich
starych do tych wszystkich bezpodstawnych oskarżeń. Jednak nie miałem czemu się
dziwić. Od zawsze byli podejrzliwi, a od wpadki Deana ta podejrzliwość zdwoiła
się jeszcze bardziej. I to nie w stosunku do niego, a do mnie. Za każdym razem
jak wpadałem z jakąś głupotą pokroju jarania blantów za budą, wpadali w
histerię. Głównie matka, ojciec po prostu darł się, że marnuję sobie życie.
Wyjąłem
papierosa z kieszeni i na chwilę przystanąłem, żeby go odpalić. Zapałka zajęła
się ogniem z charakterystycznym dźwiękiem i po chwili czułem jak dym wpełza mi
do gardła. Uspakajająco. Co prawda i tak wolałem trawę, ale aktualnie nie chciało
mi się robić skrętów. Jakiś dzielnicowy menel spytał mnie, która godzina, ale
odpowiedziałem, że nie noszę zegarka. Jeden dostałem na pierwszą komunię, ale
oczywiście zgubiłem. Wszystko gubiłem. A w sumie gubiłem wszystko, co nie było
mi potrzebne, a dla rodziców miało istmie zbawicielską wartość.
Zastanawiałem
się czy Josh będzie wolny, czy też w tym momencie je kolację ze swoją wspaniałą
rodzinką. Ja miałem Deana, McTeller miał siostrę i jakoś specjalnie się nią
nigdy nie interesowałem. Była trzy lata młodsza i odkąd pamiętam cholernie
dziewczęca. Nigdy nie lubiła z nami przebywać, a my z nią, chociaż czasami Josh
musiał się nią zajmować, co było istną tragedią. Gdy my chcieliśmy iść
posłuchać jakiegoś zespołu, ta upierała się, że idzie do galerii i nigdzie
indziej. Emily w takich sytuacjach po prostu zwyzywała dzieciaka i szła w
swoją stronę, jednak razem z Nickiem nie chcieliśmy zostawiać biednego Josha na
pastwę rozwydrzonej smarkuli i w trójkę chodziliśmy za nią po sklepach, w
których i tak nic nie kupowała tylko paradowała dumna i co chwilę nas
poganiała. Nick był jedynakiem na jego szczęście, a Emily miała dwóch starszych
braci, którzy dawno się pożenili i mieli dzieci. Nie byłem nawet pewny czy
mieszkali w tym samym stanie. Chociaż drugi koniec LA to też prawie jak inny
stan. Nie lubiła o nich rozmawiać. Zresztą w ogóle nie poruszała tematu
rodziny.
Odetchnąłem,
widząc już zapalone światła w domu McTellerów. Całe szczęście nie musiałem
wchodzić do środka, bo odkąd pamiętam wchodziliśmy do garażu od tyłu.
Potem przerobiliśmy dawne miejsce spotkań na salę prób. Rodzice Josha nie
robili problemów, bo idealnie wyciszyliśmy miejscówkę kartonami od jajek.
Dodatkowym punktem był aktualny brak samochodu. McTellerowie nie ruszali się
nigdzie dalej niż na linii praca – sklep – dom, a w wykonaniu młodszych szkoła
– dom, a wszystkie te ośrodki znajdowały się w najbliższej okolicy. Do tego non
stop jeździły autobusy, więc jak na razie nie musieliśmy martwić się o salę
prób. Jak zwykle obszedłem dom McTellerów i otworzyłem drzwi znajdujące się
obok żelaznego kosza. Już nie raz wpadałem na niego wchodząc lub wychodząc z
garażu, powodując zawał pani McTeller, która sadząc, że to włamywacz, dzwoniła
po policję. A potem jak ostatni idiota musiałem się tłumaczyć, co robiłem o tej
porze w garażu sąsiadów. Tym razem jednak udało mi się go obejść i bez problemu
dostać się do środka. Wymacałem światło, po czym rozejrzałem się po wnętrzu,
szukając miejsca, gdzie mógłbym rzucić kurtkę. Jak zwykle padło na wielki stary
fotel. Było to chyba moje ulubione siedzisko. Parę razy zastanawiałem się czy
nie przerwać rutyny i zwyczajnie nie przesiąść się w róg na stołek, ale jakoś
nigdy nie podjąłem próby. Wziąłem gitarę i usiadłem więc w fotelu, czekając na
Josha. Światło w garażu zawsze go alarmowało, że ktoś z nas, Nick albo ja,
siedzi u niego w garażu. Często przychodziliśmy tu wspólnie z Newmanem, ale
jeśli jego tu nie było, to po prostu oznaczało, że zasnął albo naprawdę nie
może przyjść. Nick mieszkał po drugiej stronie ulicy kilka domów w prawo i
zawsze pojawiał się w dziesięć minut po zapaleniu się świateł. Było naprawdę
mało prawdopodobne żeby ktoś inny niż my przebywał w garażu. Raz tylko z
Nickiem weszliśmy do środka, bo paliło się światło, jednak co tam zastaliśmy,
przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. O pierwszej w nocy zastaliśmy tam pana
McTellera z siekierą w szlafroku, obryzganego krwią. Darliśmy się jak pojebani
i uciekliśmy najszybciej jak to było tylko możliwe. Dopiero następnego dnia
okazało się, że ojciec Josha szukał siekiery, żeby porąbać drewno, ale
przypadkowo nadepnął na jedną z naszych balonowych pułapek. I wtedy też
dowiedzieliśmy się, że pan McTeller ma problemy ze snem i czasem robi coś
takiego, gdy nie może spać. Już nigdy więcej nie spojrzałem na tego kolesia tak
samo.
Grałem jakiś
kawałek, gdy coś łupnęło w suficie. Spojrzałem do góry, zastanawiając się, co
się działo w pokoju młodej McTeller. Nigdy tam nie byłem, ale wiedziałem, że
mieszkała nad garażem i miała największy pokój. Jednak nie dane mi było
zastanawiać się dłużej, bo w tej samej chwili wszedł do naszej sali prób Josh
we własnej osobie.
- Siemanko, stary
- rzucił tylko, po czym spytał:
- Nie ma Newmana?
- Jeszcze nie.
Chciałem coś
dodać, ale znowu coś spadło w pokoju u góry i się zamknąłem, patrząc tam
ponownie ze zmarszczonymi brwiami. Stelaż na którym powiesiliśmy lampy
zachybotał się niebezpiecznie.
- Co tam się
dzieje? - rzuciłem, unosząc w górę jedną brew i zerkając na Josha. Ten tylko
przewrócił oczami i wskoczył na podest, gdzie stała perkusja.
- Przyszła do niej
jakaś jej koleżanka. Ta ruda. Mówiłem ci o niej - mruknął, zrzucając katanę i
siadając za bębnami. Chwilę poskakał na swoim krzesełeczku, ustawił wysokość,
po czym wziął pałeczki, bawiąc się nimi w palcach.
- O kim mi znowu
mówiłeś, człowieku? - spytałem, kręcąc głową w rytm własnego, przed chwilą
skomponowanego solo. Josh obrzucił mnie niezrozumiałym spojrzeniem, więc
dodałem:
- Sorka. Nie
słuchałem cię, stary.
- Ta ruda laska z
pierwszej klasy. Kojarzysz? - spytał ponownie McTeller, siląc się na miły ton.
- Waży sto kilo,
że się cały sufit rusza? - rzuciłem, patrząc na gryf gitary i kontrolując brane
przeze mnie chwyty. Usłyszałem jak Josh uśmiechnął się pod nosem.
- Jeśli tak to się
dobrze kamufluje - odpowiedział, wstając i podchodząc do szafki, na której
leżały wielkie słuchawki. Josh był bardzo ostrożny, jeśli chodziło o jego
słuch. Raz bał się, że go stracił, gdy ustawiłem wzmacniacz zaraz za perką w
celach doświadczalnych i zagrałem na cały regulator. Potem przez dwa tygodnie
McTeller darł się do wszystkich, obojętnie czy stali daleko czy blisko. Sam
bałem się, że ogłuchnę, gdy zapodał mi dość sporą ilość decybeli zaraz przy
uchu.
- Czekamy na
Nicka? - spytałem, patrząc uważnie na Josha pochłoniętego ustawianiem bębnów
pod odpowiednim kątem. Ten tylko pokiwał głową, po czym zszedł ze swojej małej
sceny i walnął się obok na kanapę. Wyciągnął nogę i włączył butem mały
telewizorek z odtwarzaczem video obok. Chwilę odczekaliśmy, aż wszystko się
ustawiło, a ze starych głośników wydobyły znajome dźwięki pianina.
Oglądaliśmy koncert Styx w kółko i w kółko
od dobrych kilku miesięcy. Byliśmy wręcz profesjonalistami w wyszukiwaniu się
geniuszu w każdej piosence. Muzycznie Come
Sail Away łączyło w sobie
żałosną, balladową sekcję na otwarcie. Sądziliśmy, że to przez te podobne do
fortepianu i syntezatorów przerywniki. Dopiero w połowie drugiej połowie wersji
albumu była minutowa syntezatorowa przerwa. Nawet nie zauważyliśmy, gdy do
garażu wszedł Nick i w zwolnionym tempie machał rękoma nad głową i udawał
Dennisa DeYoung'a. Pląsał za naszymi plecami, gestykulując odpowiednio do
każdego słowa. Patrzyliśmy na niego przez większość piosenki i rżąc z
wyśmienitego aktorstwa. Kompletnie wyparowali mi z głowy rodzice, Dean i ich
głupie gadki. Byłem w zdecydowanie za dobrym towarzystwie, żeby sobie tym teraz
zaprzątać głowę. Nawet nie zwracaliśmy uwagi na hałas z góry, tylko
poruszaliśmy się w dziwnych, prawie naćpanych ruchach do piosenki. W odpowiednim
momencie wydarliśmy się razem, śpiewając refren zaraz po mocnym gitarowym
riffie. Do tego od czasu do czasu patrzyliśmy na ekran, naśladując zachowanie
muzyków na scenie. Musieliśmy się uczyć odpowiednich ruchów. Estrada oznacza
jakiś poziom w końcu. Jednak praktycznie w ogóle nie musieliśmy już gapić się w
telewizorek. Znaliśmy cały koncert na pamięć, łącznie z twarzami
koncertowiczów, które kamerzysta filmował w niektórych momentach. W każdym
razie to było jedną z rzeczy, które uwielbialiśmy robić. Czy robiliśmy z siebie
kompletnych debili? Pewnie tak, jednak i tak byliśmy mniejszymi przegrańcami
niż cała pieprzona reszta świata.
W końcu jednak
piosenka dobiegła końca, a my walnęliśmy się na kanapie. Znaczy Nick i Josh, bo
ja zająłem swoje honorowe miejsce na fotelu. Wziąłem ponownie gitarę, grając
coś na sucho.
- No, to... -
zaczął McTeller, patrząc uważnie na mnie, a potem na Newmana. - Co powiecie na
małą próbę?
- Jestem jak
najbardziej za, człowieku! - rzucił podniecony Nick, uderzając rękoma w oparcie
kanapy.
- Tylko, że
wiesz... - mruknął Josh. - Potrzebny nam wokalista...
- No to przecież
szukacie. Znalazł się?
- Właśnie w tym
rzecz, że nie i dlatego...
- Masz śpiewać,
stary! - wtrąciłem się, nie mogąc znieść guzdrania się McTellera. Zawsze chciał
dobrze i żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Święty człowiek się znalazł. - Po
prostu jeśli mamy zagrać na urodzinach u Berniego, potrzebujemy wokalisty, a
nie mamy już czasu żeby szukać. Basem zajmie się Chris. Już zresztą
ustaliliśmy, że ty będziesz śpiewał.
- Co? - mruknął
Nick, patrząc na mnie pytająco, ale nie odezwałem się, więc przeniósł uwagę na
Josha. - O czym on mówi?
- Jesteś głuchy?
Jesteś w zespole, człowieku - mruknąłem, nie podnosząc wzroku znad gitary.
- Dobrze ci szło
dwa tygodnie temu - poparł mnie McTeller.
- Ta... Tylko, że
to było po ostrym jaraniu - rzucił Nick z niezrozumieniem na twarzy. - W
dodatku to nawet nie było granie. Wszyscy byliśmy nawaleni.
- A ty myślisz, że
Roger Daltrey występował kiedykolwiek na trzeźwo? - spytałem, mając dość tych
pretensji Newmana. Zawsze chciał być częścią zespołu, a teraz robił z tego
problem.
- Tylko że wy już
za mnie zdecydowaliście.
- Nie. Po prostu
spróbuj jeszcze raz - dodał Josh, starając się ratować sytuację. - Coś
prostego. Może Rockin' In The Free World?
- Jeśli to ci
pomoże, zatankuj sobie dwa browce - mruknąłem, wstając i podłączając gitarę. -
Ja zaczynam próbę. Nie wiem jak wy - dodałem, patrząc na nich i czekając, aż
ruszą tyłki.
***
- Chryste. To było
coś - mruknął Nick, podając mi papierosa, którego paliliśmy we trójkę.
Ekonomiczność to podstawa dzisiejszego świata. Siedzieliśmy na schodach tarasu
przed domem McTellerów, gapiąc się na przejeżdżające samochody. - Dobrze, że
powiedziałem wam, że chcę śpiewać, co nie? - rzucił, patrząc najpierw na mnie,
a potem na Josha. Już chciałem coś powiedzieć, ale uprzedził mnie nasz
bębniarz:
- No, właśnie.
Rzuciłem mu nieme
pytanie 'Co do...?!', ale ten tylko rozłożył ręce i pokręcił głową. Przez
chwilę panowała cisza, którą przerywały od czasu do czasu chichoty dziewczyn w
pokoju Diany.
- Gdybym był jej
bratem, zainteresowałbym się, co się tam dzieje - powiedział tym swoim niskim
głosem Newman, obracając się i patrząc na Josha. Mimowolnie podniosłem głowę w
stronę okna pokoju z różową firanką.
- Dobrze, że nie
mam młodszej siostry - wymruczałem, zaciągając się papierosem. - Wpierdalałabym
moją Nutellę.
Gapiłem się przed
siebie, ale gdy poczułem uważne spojrzenia chłopaków, zerknąłem w ich stronę i
rzuciłem:
- No co?!
- Rozumiem cię,
stary. Może brać wszystko, ale niech trzyma swoje lepkie łapska z dala od
mojego jedzenia - mruknął z powagą Nick, kiwając głową.
- Chłopie,
przecież jesteś jedynakiem!
- No, właśnie!
Zastanawiałeś się czasem dlaczego? - spytał Newman, patrząc na mnie swoim
dziwnym spojrzeniem.
- Zaczynam się
ciebie normalnie bać, człowieku - odpowiedziałem, po czym odsunąłem się nieco w
bok.